14. Paczka szlugów

4.7K 158 62
                                    

Obudziłam się w ubraniach w których zasnęłam, ale za to w zupełnie innym pokoju, i jak się potem okazało w chociaż w większości zmytym makijażem.

Leżałam pod białą kołdrą w prawie krystalicznie czystym pomieszczeniu. Pokój gościnny. Tyle wiedziałam, ale bardziej zastanawiało mnie, jak się w nim znalazłam. Byłam pewna, że zasnęłam na kanapie.

Zeszłam na dół, gdzie siedział Connor z Liamem. Wywnioskowałam, że było całkiem późno, bo ich rodzice wyszli już z domu.

- Już myślałem, że nie wstaniesz - zaśmiał się Connor wpychając sobie do buzi tosta. - Siadaj.

Wskazał miejsce obok siebie i podsunął mi talerz pełen jedzenia. Było tam mnóstwo grzanek, ale nie wątpiłam, że je zjedzą.

- Teleportowałam się? - spytałam biorąc kawałek.

- A co, myślałaś że przez noc nabrałaś nowych zdolności - wtrącił Liam.

- Przenieśliśmy cię - odpowiedział Connor. - Lekka jesteś - nieznacznie się uśmiechnęłam.

- A makijaż? - dopytywałam z ciekawością, a oni znacznie na siebie spojrzeli.

- Stwierdziliśmy, że przez noc ci to spłynie... - zaczał Connor.

- Wzięliśmy płyn od mamy - dodał Liam.

- No i trochę nam się udało zmyć - dokończył młodszy z nich. - Spałaś, jak zabita.

Zaśmiałam się, kiedy wyobraziłam sobie dwóch Hendersonów skaczących nade mną z wacikami i płynem micelarnym. W dodatku mogę się założyć, że co chwilę się kłócili, że któryś coś robi źle i nawzajem się uciszali, żeby mnie nie obudzić.

Nie mogłam wyprzeć, że było to nawet urocze. Zadbali o moją skórę lepiej, niż czasami ja. W dodatku dopilnowali, żebym zjadła tyle tostów, że nawet nie wyobrażałam sobie, że jestem w stanie je pomieścić.

Naprawdę czułam się tam dobrze. A Hendersonowie opiekowali się mną, jakbym była ich małą siostrą, mimo, że aktualną mnie znali dość krótko.

Starali się, żebym chociaż na chwilę zapomniała, dlaczego do nich przyszłam, ale i tak miałam z tyłu głowy, że jeśli wrócę do domu, to będzie tam czekać na mnie jeszcze bardziej wkurzona siostra i prawdopodobnie mama. Jedyne wsparcie, na jakie mogłam liczyć, to tata, o ile będzie w domu, kiedy wrócę.

On zawsze stawał po mojej stronie. To on zachęcił mnie do MMA i nawet nie pytając o zdanie poprosił znajomego trenera, żeby mnie uczył. Jakoś tak wyszło, że mi się spodobało. W szczycie formy trenowałam codziennie. Jeździłam na zawody i na początku przegrywałam. Z trzy razy, a potem już jakoś szło. Potrzebowałam przełamania się.

Miałam wtedy z 13 lat, więc byłam naprawdę młoda jak na bicie się w klatce. Mama ciągle narzekała, że wracam do domu poobijana, a nasiliło się to jeszcze bardziej,  kiedy wezwali ją do szkoły bo poszłam tam z limem na pół twarzy.

I wtedy zdobyłam tytuł mistrzyni stanu. Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, i że nawet płakałam ze szczęścia. Ale tylko tata się cieszył. Mama truła mi cały czas, że to nie dla mnie i w końcu zrobię sobie coś poważnego, a Soph to Soph. Szczerze mówiąc, nie obchodziło ją to zbytnio.

Ale w końcu się doigrałam. Połamałam nadgarstek. W trzech miejscach. Na eliminacjach do zawodów krajowych. Wtedy płakałam jeszcze więcej, bo wiedziałam, że to koniec. Zanim mi się to zrosło i do końca doleczyło, minęło pół roku. Jebane pół roku, przez które byłam tak daleko od poprzedniej formy, że to aż niewyobrażalne.

See you againWhere stories live. Discover now