Rozdział 2

7 0 0
                                    

Łucja weszła zmęczona do mieszkania. Rzuciła klucze na szafkę, po czym sama upadła twarzą na łóżko. Nadal miała na sobie ciężkie buty i kurtkę.

Najpierw usłyszała ciche miauknięcie. Zignorowała je, mrucząc coś pod nosem i wtulając się w miękką poduszkę. Potem jednak czarny niczym sadza kot wskoczył na posłanie koło niej i włożył pyszczek w jej włosy. Machnęła niedbale ręką, próbując go odgonić, co jednak skończyło się niepowodzeniem.

- Zostaw mnie - powiedziała w poduszkę, przez co brzmiało to jak cichy szept.

Kot nie usłuchał. Wdrapał się na plecy dziewczyny, po czym zaczął po nich dreptać, uciskając skórę drobnymi łapkami. Łucja mruknęła coś zadowolona i pozwoliła sobie na rozluźnienie.

Obudziła się kilka godzin później. Rozkojarzona podniosła się i przejechała dłonią po zaspanej twarzy. Przez okna wpadał do środka blask zmierzającego ku zachodowi słońca. Łucja zerknęła na zegarek, stwierdzając, że jest już po osiemnastej.

W kuchni czekał na nią parujący gulasz z jej ulubionych warzyw. Ktoś również umył naczynia z całego tygodnia i zrobił pranie. Podejrzliwie spojrzała na drewnianą podłogę stwierdzając, że została wypastowana.

Wyjęła z szafki dwa głębokie talerze i nalała do nich sporo gulaszu. Jeden z nich postawiła przy progu drzwi wejściowych, drugi zabrała ze sobą do sypialni, gdzie usiadła na łóżku i włączyła telewizję. Żując powoli jedzenie wpatrywała się w poruszające się na ekranie postacie, kompletnie nie rozumiejąc fabuły jakiegoś mdłego serialu.

Nagle niebo rozjaśnił potężny grom, wstrząsając posadami budynków. Łucja podskoczyła zaskoczona i wyjrzała za okno. Ciężkie chmury, które utrzymywały się nad Krakowem od ponad tygodnia, znowu niepokojąco gromadziły się na niebie. Wściekle napierały na siebie, niczym podczas zażartej kłótni. Kolejna błyskawica uderzyła w ziemię. Skądś dobiegł sygnał karetki.

Łucja ostrożnie odstawiła talerz na łóżko i wstała. Podeszła powoli do okna i otworzyła je. Do pomieszczenia wpadł lodowato zimny wiatr, niosąc ze sobą zapach deszczu i chłodne krople. Mimo że każdego dnia z chmur lały się strumienie wody, te nie chciały zniknąć. Zupełnie, jakby były źródłem nieskończonej siły.

Dziewczyna wyciągnęła przed siebie ręce. Czuła wołanie wiatru i wód Wisły, jej magia kotłowała się w środku domagając się ujścia. Woda pragnęła jej uwagi tak samo jak wtedy, gdy miała pięć lat i po raz pierwszy odkryła w sobie moc. Rozchyliła spierzchnięte, mimo wilgoci wargi, niczym do pocałunku i rozłożyła palce. Wezwała do siebie deszcz, lecz nie odpowiedział na jej słowa. Sięgnęła po większe pokłady magii, pozwoliła jej się wypełnić, a następnie pchnęła ją przed siebie, do chmur.

Patrzyła z zachwytem, jak niewidoczne dla zwykłych ludzi pasmo magii leci przed siebie i znika w ciemnym kłębowisku. Chmury zaczęły pęcznieć coraz bardziej, aż nagle rozległ się kolejny ryk grzmotu, który przyćmił zmysły dziewczyny.

Coś szarpnęło ją za włosy z ogromną siłą. Potknęła się i zanim zdążyła zareagować, leciała już na podłogę. Z łoskotem uderzyła głową o twarde deski.

Przed oczami tańczyły jej mroczki, a ból przyćmiewał zdolność myślenia, jednak szybko podniosła się do pozycji półsiedzącej. Z zaskoczeniem zobaczyła, jak niewielki staruszek doskakuje do okna i zatrzaskuje je. Ze strachem wymalowanym na twarzy spojrzał na młodą czarownicę.

Rzadko widywała swojego Domownika w postaci ludzkiej. Miał co najwyżej metr pięćdziesiąt, długą splątaną brodę i równie siwe poczochrane włosy. Stare ubranie, przywodzące na myśl chłopów z dawnych czasów, zwisało na nim jak na wieszaku.

Czarcia WiedźmaWhere stories live. Discover now