Rozdział 10

7 2 0
                                    


 „Po drugiej stronie rozbitego lustra"


Znowu nie wydobyłem z siebie żadnego dźwięku, tylko skoczyłem w stronę Bleescha i obaj ciężko upadliśmy na ziemię. Jednak zanim zaliczyliśmy twarde lądowanie, usłyszałem odgłos strzału i świst kuli, która przeszła dosłownie kilka centymetrów od nas. Po krótkotrwałym szoku, nie musieliśmy sobie wyjaśniać dalszego działania. Przeturlaliśmy się w przeciwnych kierunkach, wiedząc, że jeśli chcemy przeżyć, powinniśmy się natychmiast rozdzielić.

Kolejny odgłos wystrzału i następna kula przeszyła powietrze. Na szczęście chybiła. Jednak znowu uderzyła bliżej Bleescha, więc to on był kolejnym celem. Przypomniała mi się sytuacja z Präln, kiedy ona zginęła, a Lena została porwana. Czy ktoś chciał to teraz powtórzyć? I może nie powinienem używać słowa „ktoś", a Zander Vass.

Pochylony przebiegłem kilka metrów i przywarłem plecami do stalowego dźwigaru. Spojrzałem na Bleescha, on również ukrył się za słupem.

– Skąd strzelają? – krzyknąłem, jednocześnie próbując lekko wychylić głowę, by zorientować się w sytuacji. Tak jak podejrzewałem, nie mogłem nikogo dostrzec.

– Gówno widać – wrzasnął przemytnik, potwierdzając moją obserwację.

– Stawiam, że z dachu na końcu dziedzińca.

– Może tak kurwa być. – Głos przemytnika był mocno zachrypiały. Mój pewnie też.

Kolejny raz usłyszałem świst lecącej kuli. Ta uderzyła w dźwigar, za którym ukrywał się Bleesch. Cała konstrukcja lekko się zatrzęsła, a z góry spadło kilka stalowych elementów. Nie muszę chyba dodawać, że budynek swoje najlepsze lata miał już dawno za sobą. Nie mogliśmy tu zostać.

– Musimy iść bokami – zarządziłem, jednocześnie wyjmując pistolety ze skrytki pod żebrem. – Czas też użyć kontrabandy. Snajper może nie być sam i zaraz pewnie trafimy na jego mało przyjaznych kolegów.

– Na przykład na Valery'ego Balakina – dodałem w myślach.

Nie musiałem tego tłumaczyć dwa razy. Bleesch natychmiast wyjął broń i po wzrokowym porozumieniu ruszyliśmy przeciwległymi stronami dziedzińca.

Nasza wytrzymałość zdążyła się trochę zregenerować, więc teraz poruszaliśmy się znacznie szybciej. Cały czas słyszałem kolejne strzały, ale wszystkie były niecelne, w dodatku uderzały po stronie Bleescha. Ktoś naprawdę chciał się pozbyć wszystkich postronnych osób. Najgorsze, że nie miałem pojęcia kto.

Gdy znaleźliśmy się przy rozbitych, szklanych drzwiach, przykucnęliśmy po obu stronach, opierając się plecami o ścianę. Przez kilka sekund nie słyszeliśmy żadnego wystrzału, więc założenie, że snajper znajduje się na dachu przy początku dziedzińca, było poprawne. Oczywiście zaraz mogło się to zmienić, więc nie zamierzałem zagrzewać tu miejsca.

– Spieprzamy czy idziemy na dach? – spytał Bleesch, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

– Ja wchodzę na górę – odparłem, mimo że opcja ucieczki była równie kusząca. Wiedziałem, że bez działającego trybu bojowego implantów i systemu skanerów była to misja bliska samobójczej, ale tak naprawdę wejście do Strefy już takie było. Nie mogłem teraz stchórzyć.

– Idę z tobą – zdecydował przemytnik.

– Nie musisz.

– Nie pierdol.

SkeletonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz