Rozdział 4

118 11 2
                                    

 „Kiedy celują do ciebie z pistoletu, przypomnij sobie lekcje dyplomacji u znienawidzonej cioci. Może ugrasz coś więcej, niż trzy dodatkowe cukierki."


Wciągnąłem głośno powietrze, jednocześnie wygrzebując z kieszeni paczkę papierosów. Potrzebowałem nikotyny, żeby uspokoić ciśnienie krwi, które aktualnie przekroczyło wszelkie medyczne normy. Musiałem też wyjść z samochodu, bo pomimo stresu nigdy nie zapaliłbym w środku – staroświeckie zasady kolekcjonerów. Okryłem dłonią ogień zapalniczki, by ten nie zgasł za szybko i po chwili obok moich ust żarzył się jasny punkcik.

– Cholera – powiedziałem na głos, próbując uspokoić strumień przeciwstawnych myśli. Czy to naprawdę mógł być Kamper? Znałem go już tak długo i uważałem za swojego przyjaciela albo chociaż lubiłem tak o nim myśleć. I po co miałby porywać Lenę? Niemal natychmiast odrzuciłem wersję, która przychodzi do głowy ojcom, gdy obok jego osiemnastoletniej córki zaczyna kręcić się starszy facet. Kamper wbrew wyglądowi osoby, która zgubiła się w burgerowni, nie narzekał na swoje życie uczuciowe. Albo wręcz anty – uczuciowe. Randkował chyba z połową Shadow Villens, a druga połowa czekała na swój match w miłosnej aplikacji. Czasami aż nie mogłem uwierzyć, jak ładne kobiety decydują się na wyjście na kolację z tą bardziej mroczną wersją Świętego Mikołaja. Miał za to dwie niepodważalne zalety. Własny klub z dużym barem oraz smykałkę do opowiadania historii. Z takimi atrybutami robisz karierę i z dziewczynami, i w więzieniu.

Po odrzuceniu pierwszej, najprostszej wersji nie pozostało mi zbyt wiele opcji. Porwanie dla okupu? Bez sensu. Kamper raczej nie biedował, wręcz przeciwnie. Znał się na biznesie i jak mało kto odróżniał zysk netto od kosztów brutto. Dostał zlecenie? Również to wydawało się to mało prawdopodobne. Wiedział, że posiadam sporo umiejętności, które mogą skutecznie skrócić jego linię życia. A uprowadzenie Leny było najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić, nawet gdyby stawka wynagrodzenia opiewała na nierealną sumę waluty. Czegoś tutaj nie dostrzegałem, a papierosowy dym wcale nie poprawiał widoczności.

– Cholera – zakląłem po raz drugi, uderzając otwartą dłonią w drzwi samochodu. Musiałem teraz namierzyć Kampera, a to też nie wydawało się takie proste. Jak każda osoba zajmująca się biznesem, mocno zainwestował w skrypty szyfrujące położenie. Mogłem je złamać, ale zajęłoby mi to pewnie kilka godzin, a powiedzieć, że nie miałem na to czasu, to naprawdę nic nie powiedzieć. Na szczęście znałem osobę, która mogła zrobić to odrobinę szybciej.

– Cześć – wychrypiałem po nawiązaniu połączenia. Mój głos brzmiał jak solowa płyta przysklepowego żulka. Byłem zestresowany, zziębnięty i potrzebowałem położyć się do łóżka. Niestety na razie nie zanosiło się na takie luksusy.

– Hej – odpowiedziała moja była żona. – Wszystko w porządku? Nie brzmisz za dobrze.

– Przyjmijmy, że jest średnio, ale stabilnie – odparłem wymijająco i od razu przeszedłem do konkretów. – Mogłabyś ustalić dla mnie położenie Kampera?

– Kampera? – zdziwiła się Rozalia. – On jest w to zamieszany?

– Nie wiem – skłamałem. – Muszę z nim chwilę porozmawiać.

– Nie możesz do niego po prostu zadzwonić?

Uśmiechnąłem się.

– To nie jest rozmowa na telefon.

– Gustav, nie mówisz mi wszystkiego.

– A kto mówi wszystko swojej byłej żonie? – zażartowałem w stylu najgorszego wujka na imprezie. – Tak naprawdę wszystko co wiem, to na razie plotki i domysły. Jak znajdę coś konkretnego, od razu dam ci znać.

SkeletonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz