Rozdział XXI

240 20 7
                                    

Loid stresował się praktycznie przez cały czas od kiedy opuścili dom. Nerwowo stukał palcami w swoje drzwi, nie zwracając uwagii na fakt, że Franky rzuca mu coraz bardziej krzywe spojrzenia, zirytowany hałasem.
Yor natomiast uśmiechała się pod nosem i wyglądała na szczęśliwą, przez co Loid czuł jeszcze większą presję, by jej nie zawieść.
Wszystko musi wypaść nienaganne i idealnie.
Tak, żeby Yor była zachwycona.
Loid wyjrzał przez okno. Poznawał okolicę, którą mijali, więc wiedział, że byli już niedaleko miejsca docelowego. Przegryzł wargę i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że nigdy tak nie robił.
Jako szpieg, musiał zawsze zachowywać twarz pokerzysty i oduczył się takich małych, zdradzających jego uczucia gestów.
Właśnie. Był szpiegiem. Wiele razy musiał rozbrajać bomby o ogromnej, niszczycielskiej mocy, mając tylko parę minut, walczyć o życie z bardzo skromnymi środkami, albo udawać kogoś kim nie był, na tyle przekonująco, żeby nie zostać nakrytym i pojmanym, by na torturach umrzeć lub wygadać wszystko co wiedział.
Ale to i tak był tylko ułamek, bo tak naprawdę musiał stawiać czoła ogromowi innych niebezpieczeństw, a jednak to teraz jego serce biło szybciej niż kiedykolwiek. Mimo że mogłoby się wydawać, że ma wszystko pod kontrolą.
Ale nie tylko on się denerwował.
Yor pomimo niegasnącego uśmiechu na ustach, była przerażona. Jej ręce drżały, więc ukryła to zaciskając je w pięści. Fiona zerkała na nią co jakiś czas i w końcu położyła jej dłoń na ramieniu, w uspokajającym geście. Uśmiechnęła się łagodnie do czarnowłosej.
Niedługo potem Franky zatrzymał limuzynę i wyłączył silnik.
-No i proszę. Jesteśmy. -odezwał się i popatrzył na Loida. -Twoja kolej. -rzucił ciszej i uśmiechnął się zachęcająco.
Loid przełknął ślinę i pospiesznie wyszedł z samochodu.
Okrążył go i otworzył tylne drzwiczki, żeby wypuścić Yor.
Pierwsza z limuzyny wyskoczyła Anya, a zaraz za nią wyszła czarnowłosa. Loid natychmiast wyciągnął do niej rękę, którą Yor chętnie chwyciła, wyginając usta w jeszcze szerszym uśmiechu.
Loid przez chwilę patrzył na nią, podziwiając jej śliczną twarz i pięknie wykrojone, czerwone usta. Jeszcze nigdy właściwie nie przyglądał się wnikliwie jej twarzy, a teraz gdy wreszcie to zrobił, prawie odebrało mu dech. Była tak cudowna... Miał ochotę ją objąć i pocałować, tu i teraz. W tej chwili.
Loid puścił rękę Yor i zjechał dłonią do jej talii. Objął ją delikatnie, chociaż całe jego ciało krzyczało, żeby po prostu przycisnął ją do siebie i nie wypuszczał już nigdy ze swoich ramion.
Franky przeszedł obok nich i szturchnął lekko Loida w plecy.
Blondyn otrząsnął się i przywołał na twarz uśmiech. Jako pan młody musiał się prezentować jak najlepiej.
Yor tymczasem rozglądała się ciekawie. Otaczał ich gęsty, zielony las.
Loid ruszył razem z Yor wydeptaną, szeroką ścieżką. Starał się iść szybko, bo pogoda nie była najlepsza na przebywanie długo na dworze, bez kurtki.
Przeklnął w myślach ten okropny miesiąc jakim był luty.
Dlaczego nie mogliby pobrać się w lato? Mógłby wtedy zorganizować wesele o wiele bardziej romantycznie, pod chmurką, w jakimś pięknym ogrodzie.
Zacisnął usta. Teraz już nic na to nie poradzi. W końcu nie może odwołać nagle całego ślubu i przełożyć go na parę miesięcy później.
Dotarli do końca ścieżki i Loid usłyszał jak Yor głośno wciąga powietrze.
Stali przed kamiennym zamkiem okazałych rozmiarów, w większości porośniętym bluszczem i mchem. Nie sprawiał jednak wrażenia zaniedbanego, wprost przeciwnie. Wydawał się być bardziej majestatyczny, jak prawdziwy pałac.
Ozdobiony był również białymi, sztucznymi kwiatami i białym tiulem, zaczepionym na ganku.
W budowli było coś tak pociągającego, że Yor nie mogła się napatrzeć na te ciemne mury. Wyglądały trochę jak z jakiejś baśni.
-Podoba ci się? -spytał cicho Loid, a Yor pokiwała głową, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słów.
Loid pociągnął ją dalej i podeszli do drzwi, które równie dobrze można by nazwać wrotami.
Nie musieli pukać, bo drzwi same otworzyły się na pełną szerokość i wpuściły młodą parę do środka.
Przez cały korytarz, który ukazał się ich oczom, ciągnął się biały, delikatny dywan, który kończył się dopiero w przestronnej salii na samym końcu. Yor nie widziała na razie zbyt wiele, ale dostrzegła białe krzesełka na których siedziało parę osób i ołtarz za którym ktoś stał. Zapewne ksiądz.
Yor obejrzała się przez ramię i napotkała ciepłe spojrzenie Fiony. Ku zdziwieniu czarnowłosej była ona sama, bez Anyi i Franky'ego, ale zanim Yor zdążyła coś zrobić z tą wiedzą, Loid pociągnął ją dalej korytarzem.
Im bliżej salki się znajdowali tym bardziej serce Yor przyspieszało. Zaraz całe jej życie miało się odmienić. Na zawsze.
Głowę Loida zaprzątały podobne myśli.
Już nigdy nie będzie mógł wrócić do bycia szpiegiem. Będzie musiał znaleźć nową pracę i przystosować się do nowego życia. Ale dla Yor warto było się tak poświęcić.
Jedyne czego chciał to tylko jej i niczego więcej nie było mu potrzeba.
Weszli do sali w akompaniamencie oklasków osób siedzących na krzesełkach. Rozbrzmiała muzyka i Yor zakręciło się od tego nagłego hałasu w głowie.
Przysunęła się bliżej Loida, rozglądając się po twarzach przybyłych. Ze zdziwieniem ujrzała jedną ze swoich najlepszych koleżanek z pracy w urzędzie, uśmiechającą się do niej szeroko. Yor nie zapraszała jej, ale cieszyła się, że tu jest. Nie wiedziała też co takiego powiedział jej Loid, że przyszła nie zadając żadnych niewygodnych pytań, ale czuła do blondyna wdzięczność.
Innych osób nie poznawała, ale zobaczyła jak Fiona zajmuje miejsce obok wyniosłej kobiety z pomalowanymi na czerwono ustami i długimi, rudawymi włosami. Kiedy jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Yor, uśmiechnęła się. Ledwo, można było powiedzieć, że tylko wykrzywiła usta, ale z jakiegoś powodu, ten gest sprawił, że Yor poczuła nagły przypływ odwagi. Uniosła wyżej brodę, jej oczy błysnęły.
Nie rozglądała się już na boki, tylko szła z oczami utkwionymi w stojącym za ołtarzem mężczyźnie. Był dość niski, ubrany w białą sułtannę. Ciemne loki, spięte miał z tyłu głowy. Jego niebieskie oczy miały dziwny kolor i Yor przez myśl przemknęło, że pewnie nosi soczewki. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że skądś kojarzy jego kwadratową szczękę i lekki zarost.
Loid stanął z nią przez ołtarzem i ceremonia się rozpoczęła.
-Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? -zaczął ksiądz.
-Chcemy. -odparli jednocześnie Loid i Yor.
Udzielili tej samej odpowiedzi na dwa następne pytania.
Potem nastał czas na przysięgę małżeńską, którą Yor wypowiadała ze ściśniętym ze zdenerwowania sercem. Mówiła powoli, nie chcąc się pomylić i skompromitować na własnym ślubie, ale przez cały czas patrzyła w oczy Loidowi. On, wypowiadając słowa przysięgi, robił to samo.
Kiedy skończyli, ksiądz zaczął jeszcze coś mówić, ale trwało to zaskakująco krótko i parę minut później poproszono o przyniesienie obrączek.
Yor odwróciła się od ołtarza i zobaczyła Anyę, kroczącą paradnym krokiem przez salę. W wyciągniętych przed siebie rękach trzymała otwarte pudełeczko, z dwoma, złotymi obrączkami w środku. Jej mina wyrażała pełne skupienie.
Yor ze wzruszeniem patrzyła jak Loid bierze od niej pudełeczko.
-Niech Bóg pobłogosławi te obrączki, które macie sobie wzajemnie nałożyć jako znak miłości i wierności. Na znak zawartego małżeństwa nałóżcie sobie obrączki. -odezwał się ksiądz.
Loid wyjął jedną z obrączek, a Yor uniosła niepewnie dłoń w jego stronę. Loid ostrożnie włożył jej obrączkę na palec i uniósł jej rękę do swoich ust. Złożył na jej dłoni krótki pocałunek i wręczył jej pudełko.
Yor drżącymi palcami wyjęła drugą obrączkę i wsunęła ją Loidowi na serdeczny palec.
Loidowi Forgerowi, który właśnie został jej mężem.
W jej ciemnych oczach wezbrały łzy szczęścia, więc zamrugała szybko parę razy, żeby nie płakać.
Loid pierwszy zabrał głos, by zakończyć przysięgę, a potem Yor drżącym głosem zaczęła powtarzać za księdzem słowa:
-Loidzie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. -powiedziała, nie odrywając oczu od blondyna.
Kiedy skończyła, przysięga małżeńska została zawarta.
-A teraz... -ksiądz odchrząknął. -Możecie się pocałować.
Spojrzał na Yor i uśmiechnął się i w tym momencie, Yor zorientowała się czemu wydał jej się znajomy. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się ku górze.
Franky!
Zaabsorbowana nowym odkryciem, nie zauważyła nawet, że Loid objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. A potem pocałował ją w usta. Yor odchyliła się lekko do tyłu, nieświadomie uchylając wargi. Poczuła w swoich ustach język Loida i zamknęła oczy, odwzajemniajac pocałunek i przytulając Loida do siebie.
Odsunęli się od siebie po paru długich sekundach.
W sercu Yor płonął ogień i była głodna więcej takich pocałunków. Chciała znowu dotknąć swoimi ustami warg Loida. Od dawna już się tak nie całowali.
Blondyn położył jej dłoń na policzku i uśmiechnął się.
-A teraz, Yor Forger, moja żono -szepnął jej do ucha z figlarnym uśmiechem. - czas na zabawę.
***
Kiedy zabawa weselna się zakończyła, Yor była właściwie na pół żywa ze zmęczenia, ale równocześnie jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa.
Opierając się na ramieniu Loida pozwoliła mu się wyprowadzić z zamku na dwór.
Ściemniło się już i na niebie widać było gwiazdy. Yor przystanęła i przez chwilę wpatrywała się w nie z zachwytem.
-Piękna noc. -rzuciła szeptem.
Oparła głowę na ramieniu Loida i przymknęła powieki. Loid objął ją ramieniem.
-Kocham cię. -wyszeptała czarnowłosa i uśmiechnęła się sennie.
-Tak. -odparł Loid. -Ja ciebie też, Yor.
Pochylił się i musnął ustami jej wargi. Yor zarzuciła mu ręce na szyję, przycisnęła się bliżej niego i pocałowała go, mając w pamięci głód jaki czuła gdy pocałował ją po zawarciu związku małżeńskiego.
Loid chwycił ją mocniej i podniósł, nie przerywając pocałunku.
Oderwali się od siebie dopiero kiedy zabrakło im powietrza. Yor wtuliła się w Loida. Jej oddech powoli się uspokajał, ale wciąż miała zaczerwienione policzki.
-Wracajmy do domu. -mruknął Loid, zakładając Yor kosmyk włosów za ucho.
Pogłaskał palcem jej policzek.
-A co z Anyą? -zaniepokoiła się czarnowłosa.
-Franky obiecał, że ją odwiezie, gdy się obudzi. -odpowiedział Loid, a kiedy Yor spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem dodał. -Zasnęła na krześle przy bufecie. -wyjaśnił.
-Ah, w takim razie wracajmy do domu. -zgodziła się Yor.
-Tak... Do naszego domu. -uśmiechnął się Loid. -Od teraz jesteśmy prawdziwym małżeństwem, Yorie.
Yor pokiwała głową.
-Cieszę się. -oznajmiła i wyciągnęła szyję, złączając ponownie swoje usta z ustami Loida.
Blondyn zrobił krok przed siebie, potem drugi i potknął się, ładując razem z Yor na ziemi, parę metrów od limuzyny.
Yor krzyknęła głucho. Razem z Loidem przeturlała się kawałek, zatrzymując się przy kołach limuzyny.
Loid podparł się rękami i zawisł nad Yor, oddychając ciężko. Przez parę sekund trwali w tej pozycji, patrząc sobie w oczy jak zahipnotyzowani.
W końcu Yor uśmiechnęła się niepewnie.
-Ta suknia po spotkaniu z ziemią chyba już nie będzie taka śliczna. -rzuciła ze śmiechem.
-Nie sądzę, żeby była ci już potrzebna. -odparł Loid i zapadła między nimi cisza.
Zawiał wiatr i Loid wyczuł, że Yor zadrżała.
-Wracajmy. Jeszcze się rozchorujesz. -powiedział i wstał, chociaż tysiąc razy bardziej wolałby dalej leżeć z Yor, nawet na brudnej, lodowatej ziemii.
Wyciągnął do niej dłoń i podniósł ją sprawnie
-Możemy jeszcze chwilę popatrzeć na gwiazdy? -spytała z nadzieją czarnowłosa i Loid skinął głową.
-Oczywiście, jeśli chcesz. -wzruszył ramionami.
Oparł się o limuzynę. Zadarł głowę i popatrzył w niebo.
Było dzisiaj wyjątkowo piękne, a gwiazdy świeciły jaśniej niż zwykle, jakby chciały uczcić ślub Yor i Loida.
Blondyn nachylił się do ucha Yor.
-Wiesz, chciałbym ci złożyć jeszcze jedną przysięgę, oprócz tej małżeńskiej. -szepnął, a po plecach Yor przeszedł dreszcz.
-Jaką? -zapytała ożywionym szeptem.
Loid wziął ją za rękę.
-Obiecuję, że zawsze będę cię chronić, nie zważając na okoliczności. Obronię cię Yor przed każdym niebezpieczeństwem, które stanie kiedykolwiek na twojej drodze. I nawet jeśli kiedyś nasza miłość się rozpadnie, ta przysięga zostanie, zapamiętana przez te gwiazdy, które świecą dziś na niebie.
Loid skończył mówić. Yor się nie odezwała, ale poczuła, że po jej policzkach spływają łzy.
Nie dlatego, że była zawiedziona tym co powiedział Loid, lub zła na niego za te słowa.
Przeciwnie, uważała, że to najlepsza przysięga jaką mógł jej złożyć.
Bo miłość, nie zawsze jest wieczna.
Nawet kiedy na początku wydaje się, że jest ona tak silna, że przetrwa wszystkie przeciwności losu i kłótnie zakochanych, to czasami wcale tak nie jest i... miłość się rozpada.
Kruszy na miliony kawałeczków, których nie można już skleić z powrotem w poprzedni kształt.
I dlatego Yor tak wzruszyła obietnica Loida.
Blondyn widząc jej reakcje, otarł czule wierzchem dłoni łzy z jej bladych policzków. Tusz do rzęs zaczął spływać razem z kolejnymi strugami łez, których Yor nie była w stanie powstrzymać.
Zaczęły kapać krople deszczu, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi, nawet kiedy rozpętała się prawdziwa ulewa.
Po prostu stali obok siebie, trzymając się za ręce.
Nie musieli nic mówić.
Wystarczyło, że stali teraz obok siebie, nie myśląc o tym co będzie dalej i jak ułoży im się nowe życie.
I chociaż Yor wiedziała, że ich miłość może kiedyś osłabnąć, w tym momencie była pewna, że to się nigdy nie stanie.
Bo jej serce zawsze będzie należało do Loida Forgera, tak samo jak jego serce będzie na wieczność własnością Yor.
--------------------------------------------------------------
2089 słów!
I tak oto doszliśmy do końca tego fanfika!
Chciałabym podziękować za wszystkie gwiazdki, wyświetlenia i komentarze, ale także wszystkim osobom, które na bieżąco czytały rozdziały i były ze mną właściwie przez cały ten czas.
Było to dla mnie wielką motywacją.
Dziękuję z całego serduszka! ❤

🥀Cierniowa Miłość🥀 [Spy×Family] Loid×YorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz