25 🂡 kres wojny

Zacznij od początku
                                    

Charlie był ambitną osobą. Nienawidził lenistwa i nudy. Jeżeli miałby wybierać między przepracowaniem się na śmierć a nudzeniem cały dzień przed telewizorem w salonie, wybrałby pracę. Dlatego nawet w chwilach, które usprawiedliwiłyby jego lenistwo — czuł się winien, pragnął zająć się czymkolwiek. Nawet teraz, gdy cały tydzień przeleżał w sypialni, żywiąc się jedynie nerwami, łzami i alkoholem, czuł potrzebę zrobienia czegokolwiek. Nie chciał zawodzić współpracowników, nie chciał, aby sprzeczka z ukochaną zniszczyła to, na co pracował od kilku miesięcy.

Pragnął działać, żyć dalej, uśmiechnąć się sztuczną pogodnością i pokazać światu, że nic nieznaczną kłody rzucane pod nogi. Chciał żyć, jednak gwoździem do trumny była jego siła.

Która runęła kilka poziomów poniżej zera.

Czuł się parszywie. Sam ze sobą. Z tym, kim jest, kim się stał przez to wszystko. Czuł się obrzydliwie ze słowami, którymi obrzucił Ruby, że pozwolił jej odejść i nie odzywać się od tygodnia bez ani grama wyjaśnienia wątpliwości, którymi trudził i dławił się w samotności. Czuł się parszywie z myślą, że sam zapracował na cierpienie, wierząc, że Ruby byłaby godna uraczyć go dźgnięciem zdrady prosto w serce.

Wypuścił więc jedynie nagromadzone w płucach powietrze, przymykając obolałe od braku snu oczy. Powoli, niemrawo i koślawo podniósł się znad biurka, podpierając się zmizerniałymi, drżącymi ramionami. Wyglądał koszmarnie. Nie musiał nawet zerkać w lustro, aby to wiedzieć. Zarost liczył już tydzień, zębów nie mył od trzech dni, a ostatni, pełnowartościowy posiłek zjadł przed wejściem do bram piekła — siedziby Resflor Company. W tym momencie stanowczo przydałaby się apteczka „Na pomoc niezdarnemu Wilsonowi", którą Vivienne zawsze nosiła w torebce, jednak wstyd było prosić o pomoc.

Vivi wbiła w niego badawcze spojrzenie, zaraz pytając subtelniejszym, pełnym troski głosem:

— Powiesz nam, co się stało?

Charlie utkwił wzrok przed sobą, gdzieś w drzwiach. Nie potrafił patrzeć na bliskie osoby.

— Pokłóciłem się z Ruby.

Miles oraz Vivienne syknęli równocześnie pod nosem. Dobrze zdawali sobie sprawę z możliwej skali tej kłótni, ponieważ znali związek Charliego oraz Ruby jako relację bez skaz. Ich dwójka nigdy się nie kłóciła, byli jak dwie bratnie dusze, które odnalazły się nawzajem. Gdy już się kłócili, sprawa zawsze była poważna. Dramaturgii w tym momencie dodawał fakt stanu Charliego. Nie chcieli myśleć, jak radziła sobie Ruby, będąc w dodatku w ciąży.

— O co poszło? — zagadał Rodriguez, bawiąc się krzywym kloszem lampki.

— Tak trochę... — mruknął, opadając na oparcie fotela. Przyjaciele w końcu dostali podgląd na jego zmarnowaną twarz, a sądząc po reakcjach, uświadomił sobie, że wyglądał o stokroć gorzej, niż mogło się wydawać. Nie zajmował się tym teraz, zamiast tego przymknął obolałe, opuchnięte oczy, wzdychając cierpiąco. — Oskarżyłem ją o zdradę.

Vivienne i Miles równocześnie wciągnęli dramatycznie powietrze w płuca. Charlie dostrzegł, jak absurdalnie brzmiało to.

Ta kochana Ruby, która po usłyszeniu, że jej ukochany tkwił w płonącym budynku, gotowa była skoczyć w żywe płomienie, aby własnoręcznie go odnaleźć i uratować, miałaby go zdradzić.

Sam by sobie nie uwierzył.

— Ajaj... — mruknął pod nosem rudzielec, próbując rozchodzić napięcie, krążąc po biurze Wilsona.

Vivienne potarła nerwowo czoło, ignorując podkład, który odbił się na jej ręce.

— I co dalej?

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz