20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać

Start from the beginning
                                    

— Co cię tak dręczy? Przecież masz w tym momencie prostą drogę do wygranej, niedługo po wyborach Ruby urodzi, weźmiecie ślub na Hawajach, a media na całym świecie będą trąbić o najpiękniejszym ślubie pary prezydenckiej, wychwalając jako ideał rodziny. No, oczywiście podpisując gdzieś na samym dole wzmiankę o najlepszym ojcu chrzestnym. — Puścił oczko w stronę Wilsona, który jedynie wywrócił oczami teatralnie.

Czasami zapominał, że właśnie tak jego życie wyglądało z perspektywy osób trzecich. Nikt nie mieszkał w jego głowie, nie widział jego oczami, nie czuł jego emocjami. Nie myślał o tym, że Charlie nigdy nie pragnął być sensacją świata polityki. Nigdy nie chciał mediów ciągnących się za nim jak ogon, nie chciał rozgłosu i publicznego zainteresowania wokoło jego życia prywatnego.

Obaj siedzieli w mglącej ciszy, jedynie spoglądając wspólnie na panoramę Waszyngtonu zza ogromnego okna. Wilson nawet nie spostrzegł się, że kiedy topił spojrzenie w wieżowcach, Miles wiódł wzrokiem po rysach jego twarzy. Rudzielec finalnie skrzywił się, zatrzymując na dłuższą chwilę ku zdeterminowanemu spojrzeniu, wtopionym w bilbord wyborczy przeciwnika.

Miles zaśmiał się mimowolnie, próbując zburzyć napiętą atmosferę. Szturchnął nieznacznie siedzącego naprzeciwko przyjaciela, próbując dziecinnie zaczepić.

— Hej, stary, nie mów, że wciąż męczy cię sprawa Vince... — zaczął, jednak Charlie agresywnie wciął się w słowo.

— Nie.

Miles roztarł ciarki na ramieniu, spoglądając z nikłym skonfundowaniem.

— Stary, wiesz, że jeżeli coś cię trapi, zawsze możesz mi... — ponownie zaczął, jednak niedane było dokończyć.

Charlie momentalnie podniósł się z fotela, który zatrzeszczał nagle. Miles usiadł prosto, wiodąc wzrokiem za przyjacielem.

— Wszystko okej — fuknął, jawnie pokazując snujące się na język kłamstwo.

Miles zacisnął wargi w wąską kreskę, obserwując, jak Charlie zaczął przetrzepywać marynarkę w poszukiwaniu paczki papierosów i zapalniczki.

— Widzę, że coś cię dręczy. Widzę to, odkąd wyszedłeś z magazynu pogodzony z...

— Przestań wymawiać to imię — syknął przez zęby Charlie, zatrzymując się z papierosami w ręce. Pierwszy raz tego dnia spojrzał w stronę rudzielca, który zadrżał pod tym mocnym, nagłym wzrokiem. Żywe, buzujące nerwy rysowały się na delikatnie poczerwieniałej twarzy polityka, który mruknął nieznośnie pod nosem, wymijając biurko i przyjaciela. — Wszystko jest w porządku, po prostu mam dość wspominania o Vincencie. Ten człowiek działa mi na nerwy jak nikt inny. Gdybym mógł zabić jedną osobę bez poniesienia żadnych konsekwencji, wybrałbym właśnie jego — rzucił, ściągając z kanapy ciemny płaszcz.

Miles prychnął mimowolnie śmiechem.

— Mocne słowa. Musiałeś go naprawdę znienawidzić — zachichotał, siląc się na pozorną swobodę i urok w głosie. W rzeczywistości jednak jego wnętrze szargane było na granicy niepokoju i zmartwienia. Dlatego też niemrawo odwrócił się w stronę Charliego, opierając brodę na oparciu fotela. Ostrożnie obserwował, jak ten naciąga płaszcz, przy okazji wkładając już między usta używkę. Rudzielec westchnął cierpiąco. — Hej, ale wiesz... jakbyś naprawdę wciąż czuł się niepewnie wobec Vince... — Ugryzł się w język, słysząc, jak Charlie warczy niczym głody buldog na myśl o kawałku mięsa. — tego, którego imienia nie można wypowiadać, to pamiętaj, że zawsze możesz nam zaufać. Mnie, Vivi, Ruby. Jeżeli mimo tej sytuacji na magazynach wciąż martwi cię ten koleś, to po prostu mów, coś zaradzimy.

YINYANG TIGERWhere stories live. Discover now