ℛ𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 9

109 9 1
                                    

Cole zalał wrzątkiem dwie łyżki kawy rozpuszczalnej i westchnął przeciągle. Zaspał i ledwo zdążył na uczelnie więc nie było mowy że da radę wstąpić do Jay'a na kawę przed pracą. Dlatego musiał zadowolić się to z pokoju wykładowców która smakowała obrzydliwie ale przynajmniej dawała kopa. Na studiach pijał gorsze rzeczy kiedy musiał oszczędzać wszystkie zarobione pieniądze, przez bardzo długi czas jego współlokator płacił większość czynszu a jemu było z tym na tyle źle że do dziś spłacał u niego dług.
Spojrzał na zegarek i mruknął coś niezadowolony, nie miał wystarczająco dużo czasu żeby wyjść na obiad przed następnym wykładem a najwcześniejszą przerwę miał później przed siedemnastą. Zaklął w duchu i wziąwszy kawę do ręki stanął przy oknie z widokiem na kampus.
Niemal codziennie zastanawiał się co właściwie skłoniło go do przyjścia w to miejsce. Może czuł że jest coś winny panu Wu i swojemu współlokatorowi.
Zamyślił się i wrócił do dnia kiedy nadał swojemu życiu taką a nie inną drogę.
Do momentu kiedy stracił dom, ojca i szansę lepsze jutro. Każdego kolejnego dnia bił się z myślami rozważając czy gdyby nie odezwał się tego feralnego dnia nadal żyłby w rodzinnym mieście. Czy nadal miałby ojca. Czy w końcu pokochałby muzykę tak jak każdy mu obiecywał.
Westchnął i upił łyk kawy, była paskudna tak jak się spodziewał ale uśmiechnął się mimowolnie. Kilka lat temu nie byłoby go stać nawet na taką. Nie zarabia się za dużo udzielając lekcji pianina dla gówniarzy ani dając korków z hiszpańskiego. Przez cały ten czas Cole czuł jakby zgubił duszę, wypalił się i stracił resztki człowieczeństwa. Przestał dostrzegać gwiazdy a każdy dzień wbijał go w podłogę coraz mocniej. I właśnie wtedy poznał Pana Wu. Mężczyzna pomógł mu wstać, wyciągnął do niego dłoń i wyprowadził z mroku. To dzięki niemu Cole odnalazł spokój i nawet poszedł na studia. A teraz czuł że znalazł to czego tak długo szukał, brakujący kawałek układanki znalazł się na miejscu a z każdym kolejnym dniem Cole czuł że coraz mocniej zakochuje się w chłopaku z kawiarni.

...

- Nie możesz jechać szybciej? - Harumi rzuciła Lloydowi urażone spojrzenie z miejsca pasażera. Chłopak zgodził się ją podwieźć ponieważ zaspała i przegapiła swój autobus, jednak z każdą minutą zaczynał coraz bardziej żałować tej decyzji.
- Jeśli nie widzisz mam czerwone światło więc nie Rumi, nie mogę jechać szybciej - fuknął na nią urażony, cieszył się że przynajmniej Morro dziś nie prosił go o zgarnięcie spod bloku. Chyba nie zniósłby tej dwójki w jednym samochodzie.
- Na co ci samochód skoro nie umiesz się nim posługiwać, równie dobrze tata mógł mi kupić auto - Dziewczyna narzekała dalej wlepiając wzrok w instagrama otwartego na telefonie. Lloyd natomiast czuł jak opuszczają go siły do życia. Nacisnął dwa przyciski na panelu i zaraz na ekranie pojawił się kontakt Jay'a z wychodzącym połączeniem. Chłopak dał Harumi znak żeby siedziała cicho po czym spojrzał na drogę. Jego przyjaciel odebrał po trzecim sygnale.
- Hej Jay, nie obudziłem cie? - spytał dociskając pedał gazu ponieważ światło łaskawie zmieniło kolor.
- Nie nie, mam dzisiaj na późniejszą godzinę ale już nie śpię - odparł chłopak ale nadal brzmiał na zaspanego - Coś się stało?
- Nie, po prostu stoimy z Rumi w korku do szkoły więc pomyślałem że zadzwonię i spytam co u ciebie
- Nic ciekawego jeśli mam być szczery, byłem ostatnio na randce, zamówiliśmy z Zane'm nowe talerze i kubki no zwariujesz jak je zobaczysz i byłem z Nadhakanem u weterynarza - zaczął wymieniać Jay a Lloyd wszedł w zakręt ciut za ostro za co Harumi rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Co takiego?
- No naprawdę fenomenalne są te kubki, mam wrażenie jakby urwały się z baroku - Jay nawet na chwilę nie urwał wyraźnie nie wyłapując szoku w głosie przyjaciela.
- Nie nie, Jay wróć... - Lloyd próbował przebić się przez lawinę słów - Co zrobiłeś?
- Zabrałem Nadhakana do weterynarza, przecież mówię.. chyba że.. oh chodzi o tą randkę? Nie przejmuj się to nic takiego, tylko jedno małe spotkanie. Pamiętasz jak mnie wtedy odbierałeś z parku?
- Mhm.. - mruknął Lloyd próbując przetworzyć to wszystko w głowie - Czekaj to z tym chłopakiem byłeś na randce?! - Spytał zszokowany bo mógłby przysiądz że skądś go kojarzył, chociaż było ciemno więc mogło mu się przewidzieć.
- Taaa... w sensie było mega miło i wiesz że jeszcze przed.. nią.. - Jay urwał na chwilę a jego przyjaciel wyłapał kątem oka że Harumi próbuje niezauważalnie analizować ich rozmowę. Pstryknął ją w ramię i spowrotem wrócił wzrokiem na drogę - Jeszcze przed Nyą byłem świadomy swojej orientacji... po prostu nie wiem czy to na miejscu, w końcu nie minęło jakoś dużo czasu
- Jay słuchaj, dojeżdżamy do szkoły więc będę musiał kończyć ale powiem ci coś, jeśli ten ktoś jak kolwiek ma na imię, cię uszczęśliwia to brnij w to. Nawet jako relacje przyjacielską.
- Dziękuję Lloyd, a ma na imię Cole, Cole Brookstone. Papa miłego dnia w szkole! - Odparł chłopak I rozłączył się zanim Lloyd zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć.
Zdążyła jednak dotrzeć do niego wiadomość że Cole i Jay wybrali się na randkę, a on nie wiedział jak się z tym czuć.

...

- Siems Montek - rzucił Morro zajmując miejsce obok Lloyda, kiedy ten nie odpowiedział szturchnął go w ramię. Przyjaciel spojrzał się na niego i kiedy dostrzegł grymas niezadowolenia na twarzy chłopaka wywrócił oczami. Morro zanurkował dłonią do torby na swoim ramieniu, Lloyd szczerze wątpił że wycinanie z niej podręcznik do biologii rozszerzonej albo co gorsza jakiś uniwersalny zeszyt. Chłopak czasem zastanawiał się czy jego przyjaciel w ogóle wiedział co to takiego. Morro zadowolony z siebie wyjął na ławkę zawiniątko z białego papieru i podsunął je w stronę Lloyda.
On tylko podniósł brew pytająco ale wziął pakunek do ręki, poczuł ciepło na palcach.
- Pomyślałem że będziesz się gniewał więc przyniosłem ci twojego ulubionego bajgla - mruknął opierając głowę o ławkę. Normalnie Lloyd skarciłby go za taki brak szacunku do nauczyciela, ale zamiast tego wpatrywał się w upominek. To nie było w stylu Morro, nie żeby chłopak nie miał serca ale zwykle dawał komuś prezenty kiedy naprawdę zawalił i nie umiał przeprosić. Lloyd westchnął i miał podziękować ale zobaczył że przyjaciel już właściwie śpi. Musiał w takim razie pracować do późna, zanim jednak odleciał całkowicie mruknął jeszcze:
- Nie martw się, kazałem im wyjąć oliwki...
Chłopak uśmiechnął się kiedy to usłyszał, ludzie mogli mówić o Morro co chcieli. Żaden z nich jednak nigdy byłby nawet blisko prawdy. Lloyd uśmiechał się do siebie skubiąc biały papier, chłonąc ciepło spod pakunku.
- Panie Garmadon! - Upomniała go nauczycielka - rozumiem że ma Pan celujące oceny ale maturę nadal musi Pan zdać więc radziłabym uważać. - Powiedziała stanowczo a Lloyd mógłby przysiąc że przez twarz Morro przebiegł uśmiech.

☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Hej wiem że strasznie długo nie było rozdziału a ten jest dość krótki i kijowy, mam nadzieję że następny będzie lepszy, serio :((
Ogólnie jeśli dobrze to wszystko wyjdzie to w następnym rozdziale powinien już wlecieć angst co oznacza że będę jeden tyci kroczek do jakiegoś postępu w relacji tych dwóch idiotów. Zaczęłam też pisać dla siebie nowe bruise, takie rivals to lovers można powiedzieć. Jay jako łyżwiarz figurowy a Cole jako kapitan drużyny hokejowej. Jakbyś ktoś chciał to przeczytać to może dać znać. Najwyżej dodam jako długiego oneshota za jakiś czas. 

Miłego dnia!!

Co mi po twojej miłości? | BruiseWhere stories live. Discover now