Rozdział 35

328 14 2
                                    

Hermiona rozpoczęła swój tydzień pracy zupełnie normalnie. Była prawie wyspana i gotowa do nadrobienia wszelkich zaległości, które namnożyły się w zastraszającej ilości w ciągu ostatnich kilku tygodni. Właściwie, to miała wrażenie, że w ostatnim czasie niespecjalnie spełniała się jako minister. Miała więcej niezałatwionych spraw niż tych zakończonych. Sama siebie powinna zwolnić, ale wciąż nie wiedziała, co mogłaby robić jeśli nie być ministrem.

Pojawiła się w miejscu pracy równiutko o godzinie siódmej rano, wchodząc pewnym krokiem z wysoko uniesioną głową. Pierwsza osoba jaką minęła była Amanda, która siedziała przy biurku na parterze budynku. Była czymś w rodzaju informacji, gdyby ktoś się zgubił, albo nie wiedział po co przyszedł. Dziewczyna miała nie tęgą minę, a zrobiła się jeszcze bledsza, kiedy zobaczyła Hermionę.

Granger zignorowała jej dziwne zachowanie i udała się dalej, w stronę wind, które prowadziły, między innymi, do jej biura. Zrobiło się jednak nieco dziwniej, kiedy jej własny asystent miał dokładnie taką samą minę, jak Amanda. Jęknął tylko coś pod nosem, że ma sporo pracy i zniknął. Dosłownie przed nią uciekł! Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co się tutaj wyprawiało i skierowała kroki do swojego biura. Przystanęła w momencie, kiedy zastała uchylone drzwi. Ktoś tutaj jest? Przeszło jej przez myśl, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, żeby z kimś się umawiała.

Kiedy znalazła się w środku, osoba którą zastała, była ostatnią, jaką miała nadzieję tutaj zobaczyć. Jej samej krew odpłynęła aż do czubków palców w stopach, a w oczach niemal pociemniało. Gdyby coś trzymała w dłoniach, z pewnością teraz to leżałoby na podłodze. I widząc go, gdyby powiedziała "Malfoy?!" byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że nie był to jej rówieśnik, a jego ojciec. W jej biurze był Lucjusz Malfoy.

- Witam, panno Granger. - usłyszała jego głęboki głos, przez który ciarki przechodziły po plecach, ale zdecydowanie nie było to przyjemne uczucie.

Chciała natychmiast wezwać Harry'ego, który przecież go szukał. Przecież miał na niego wszystko, co mogło pozwolić na ponowne usadzenie go w Azkabanie. Jednak teraz przypomniało jej się zachowanie sekretarki oraz jej asystenta, co utwierdziło ją w tym, że przyszedł tutaj zauważony. Nie zakradł się, tylko wszedł z pełną świadomością swojej obecności. Musiał być pewny, że nie zostanie ani złapany, ani zamknięty. Coś było nie tak.

Nie odezwała się ani słowem, tylko wolnym krokiem podeszła do swojego biurka. Malfoy stał przy oknie, patrząc na kobietę z wyższością, której nigdy się nie wyzbył i z pewnością już tego nie zrobi.

- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego tutaj jestem. - zaczął powoli, a Hermiona musiała akurat przyznać mu rację, że była cholernie ciekawa. Jednak przy okazji... Przecież była gryfonką... Nie pozwoliła mu dokończyć, tylko wyjęła swoją różdżkę, ruszając w jego stronę.

- Ty... - nawet nie zdążyła dokończyć, kiedy Lucjusz dosłownie tylko kiwnął palcem, a jej różdżka wyleciała kilka metrów dalej, a ona sama uderzyła plecami w przeciwległą ścianę.

- A-a-a - pokiwał tym samym palcem, jak do dziecka, którego użył do jej obezwładnienia. - Nie powinnaś atakować Ministra, panno Granger.

Spadło to na nią, jak grom z jasnego nieba. Zatkało ją, dosłownie.

- Słucham? - skrzywiła się, odzyskując głos. - Po moim trupie!

- Radzę spojrzeć na biurko. - powiedział tylko i zrobił kilka kroków, aby rozsiąść się na JEJ wygodnym fotelu.

Zrobiła to. Podeszła do biurka z wciąż zniesmaczoną miną, a na nim leżał duży kawałek pergaminu. Wzięła go do reki, a z każdym przeczytanym zdaniem, jej oczy coraz szerzej się otwierały.

Potrzebuję cię  •  HG×DM  •  38/50Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz