time to face reality

166 19 1
                                    

Nadszedł czas nieuniknionego.

Robert miał świadomość, o co toczy się gra.

Wchodząc na boisko, jako kapitan tej drużyny, wiedział jakie ma zadanie.
Musiał poprowadzić ich do zwycięstwa.

- Wszystko gra, Kapitanie? - zagarnął Krychowiak.

Robert odwrócił się do niego.

- Gra i śpiewa nawet, jak co dzień, a co? - odpowiedział z udawanym entuzjazmem.

- He's just checking, mate - Matty stanął w obronie Krychowiaka. - You don't look too enthusiastic, man and we all know it's important match. Everyone can get a little bit stressed - wzruszył ramionami Anglik.

- Yeah, I know, Matty. I'm sorry - zwrócił się do mężczyzny zrezygnowany. - I'm just typically worried about the things I shouldn't be.

- We'll be alright - Drugi mężczyzna klepnął go w ramię w geście pocieszenia i odwrócił się w stronę Szczęsnego.

Po chwili jednak usłyszeli głos sędziego.

- We're starting! Come on everyone, three, two, one -

I wszedł na boisko. Podczas wejścia nie patrzył ku swojej lewej stronie. Nie mógł dać się rozproszyć.

Nie wytrzymał.

Spojrzał na wielki ekran. Messi nie urósł od ostatniego razu kiedy Robert go widział.

Chociaż nie spodziewał się, że tak będzie. Był taki malutki.

Zapuścił brodę dłuższą niż zazwyczaj. Wydawał się bardziej zmęczony niż zawsze, ale Robertowi mogło się tak tylko wydawać, ponieważ nie widział w stu procentach dobrze ekranu. Jego rysy twarzy wydawały się ostrzejsze.

Plask.

Robert walnął siebie w twarz.

Ogarnij się. To twoja szansa, nie daj siebie rozproszyć jakiemuś Argentyńczykowi.

Musiał skupić swoje myśli. Pomachał więc polskim kibicom, którzy znajdowali się na stadionie.

Robert poczuł czyjąś rękę na swoich plecach. Glik posłał mu motywujące spojrzenie.

Chwilę trwało ustawienie się na swoich miejscach z dziećmi przed sobą. Potem sędzia dał znak.

Usłyszeli pierwsze nuty swojego hymnu. Robert zawsze był dumny mogąc go śpiewać z takimi ludźmi dookoła siebie. Ostatnio podczas śpiewania wizualizował sobie moment z przed paru miesięcy, kiedy uczyli Casha jego słów. Śmiali się przy tym, co nie miara, ale po kilku lekcjach Matty z dumą śpiewał Mazurek Dąbrowskiego podczas wejścia na murawę bez zająknięcia.

Po odsłuchaniu pieśni narodowej drużyny przeciwnej rozeszli się. Chwilę później przeszli do formalności.

Przełknął ślinę i z westchnieniem podszedł do sędziego. Leo już tam stał. Podali sobie dłonie. Mimo postury Argentyńczyka, która dawała mu wrażenie małego i bezbronnego, uścisk miał jakby był co najmniej dwukrotnie większym mężczyzną.

Pachniał trawą z boiska i perfumami Chanel.

Ich dłonie się rozdzieliły.

Robert nie próbował go poklepać w plecy jak to zwykł czynić podczas meczu z innym kapitanami. Jak widać Messi również pragnął mu tego oszczędzić.

Robert nie wiedział, czy to co w tamtej chwili czuł było ulgą czy rozczarowaniem. Jakkolwiek nie było, jego odbiegające od rzeczywistości myśli zostały szybko ugaszone przez sędziego pytającego ich o to, jaką stronę monety wybierają.

Robert wybrał reszkę.

Sędzia podrzucił monetę.

Reszka.

ᕦ⁠⊙⁠෴⁠⊙⁠ᕤ

Wszyscy ustawili się na swoich stronach, a chwilę później dało się usłyszeć głośny gwizdek sędziego rozpoczynający dziewięćdziesiąt minut argentyńskich tortur.

Może Robert przesadzał, ale naprawdę żałował, że podczas losowania grup nie trafili innej drużyny. Arabia Saudyjska i Meksyk byli absolutnie przeciętnymi przeciwnikami, ale Argentyna? Praktycznie faworyt tych mistrzostw według niektórych. W tym przypadku nie mieli dużo szczęścia, ale odwrócić tego też nie mogli. Niektóre rzeczy trzeba po prostu zaakceptować. Tak Robertowi powtarzała jego terapeutka.

Tymczasem Krychowiak kopnął piłkę i mecz wreszcie się rozpoczął. Argentyńczycy szybko przejęli stery i aktywnie poruszali się po polskiej połowie boiska.

Przez pierwsze minuty nie nawiązała się żadna większa akcja, ale powoli było widać, kto będzie dominował przez kolejne dziewięćdziesiąt minut. Jeśli Robert myślał wcześniej, że mają jakiekolwiek szanse przeciwko przeciwnikom z Ameryki Południowej to im więcej czasu mijało, tym jego nadzieje malały. Tak jak prawdopodobnie nadzieje każdego kibica polskiej drużyny.

Nikt nie był w stanie podać mu piłki. A trener nie planowałem najwyraźniej wstawić drugiego napastnika.

Jednak w połowie pierwszej połowy nawiązała się akcja.

Robert dostał piłkę. Bez chwili zwłoki zaczął biec w kierunku bramki drużyny przeciwnej. Płynnie ominął dwóch Argentyńczyków próbujących odebrać mu piłkę.

Musiał to zrobić.

Niestety chwilę później był zmuszony przekazać piłkę Zielińskiemu, który znajdował się po drugiej stronie pola karnego Amerykanów. W tym czasie przeciwnicy zdążyli do nich dobiec.

Szanse na strzelenie gola malały z każdą mijającą sekundą.

Wreszcie Robert z powrotem dostał piłkę. Przemknął szybko między Di Marią i jeszcze jednym rywalem i kiedy już miał oddać strzał poczuł napierające na niego ciało.

Przez sekundę był zdezorientowany i nie zważał na to, wciąż próbując kopnąć piłkę, lecz niestety został brutalnie przewrócony na zieloną murawę.

Trawa w buzi nigdy nie była niczym przyjemnym. Wydał z siebie sfrustrowany jęk i odwrócił się, aby zobaczyć przez kogo został sfaulowany.

To był on.

Stał tyłem do niego i oburzony gestykulował sędziemu, że nic nie zrobił, kiedy dowód jego przewinienia w postaci Roberta leżącego w polu karnym jawił się wyraźnie każdemu z chociażby przeciętnym wzrokiem.

Robert nie mógł w to uwierzyć. Znowu on. Zakrył rękami twarz i wydał krzyk złości. Czego ten człowiek od niego chciał?

Pomijając to, że na pewno nie chciał, żeby przed chwilą strzelił gola do jego bramki. Co do tego, to chyba nikt nie miał wątpliwość.

Ignorując zamieszanie panujące wokół sędziego wstał i otrzepał swoje spodnie oraz koszulkę.

Krychowiak podbiegł do niego i zapytał, czy wszystko w porządku. Pokiwał głową, na co ten zmierzwił mu krótko włosy i odbiegł w drugą stronę boiska, gdzie wolał go trener.

Nagle przez stadion roztoczył się głośny jęk dezaprobaty kibiców.

Sędzia pobiegł do VARU.

Nastąpiła chwila prawdy.

coincidences don't go in pairsWhere stories live. Discover now