12. Coś nie codziennego.

Zacznij od początku
                                    

– Przyjęłam etat w jej kwiaciarni – pokiwała głową, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Czułam, że spadam. Spadam w dół, choć ciągle stałam na wilgotnej, cmentarnej ziemi. Spadałam bardzo długo, dopóki mały blondyn nie popatrzył w moją stronę dużymi, niebieskimi oczyma.

Kiedy wszyscy ulotnili się z cmentarza, podeszłam do grobu. Nie należał do mojej matki, a do mojego taty. Leżał na drugim końcu cmentarza. Nie odwiedzałam go od kilku lat, i jest to pierwsza oraz ostatnia rzecz, za którą żałuję. Położyłam na nim różę, jaka cały dzień wbijała mi kolce w opuszki palców. Umieściłam ją na samym środku pustego grobu. Nikt go nie odwiedzał. Nikt nie zapalił znicza. Nikt nie kładzie jego zdjęcia na stole w dzień Dia Todos los Santos.

Kiedy serce staje się zbyt ciężkie z bólu. Ludzie nie płaczą. Po prostu milkną. Nikt nie mówi ci, jak głośny jest dźwięk ciszy. W tym momencie czułam, że słyszę wszystko i nic jednocześnie. Czułam w sobie po prostu milczenie tak ciężkie, że mogłabym rozpłynąć się przed grobem mojego ukochanego taty.

– Panno Levis – odezwał się znajomy, męski głos. Rozpoznałam go z rozmowy telefonicznej.

Otarłam pojedynczą łzę, wstając na równe nogi.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zanim panienka wyjedzie, chciałbym unormować sprawy z testamentem – wysoki mężczyzna w garniturze wyciągnął rękę w moją stronę. – Fernando Garcia, prawa ręka pańskiej matki.

– Testament? – powtórzyłam, po podaniu mu dłoni.

– Tak. Jest on rozległy, więc gdyby panienka pozwoliła... – wskazał w stronę czarnej limuzyny.

– Dobrze, ale miałabym jedną prośbę. Unormuję to wszystko, ale nie w moim rodzinnym domu.

– Ale...

– To jest mój jedyny warunek.

Mężczyzna westchnął, wyciągając swoją krótkofalówkę.

– Zaprowadźcie notariusza do budynku biznesowego. Bez odbioru.

– Dziękuję – powiedziałam, nie okazując mu ani odrobiny wdzięczności.

                                —

Weszłam do budynku biznesowego, jakiego jeszcze nie było, gdy opuszczałam rodzinny dom. Z jednej z kilku sal, stał wielki stół, kryształowy żyrandol emitował ciepłym światłem.

– Panna Levis – starszy notariusz wstał od stołu, podając mi rękę. Jego włosy pokrywała warstwa siwizny, a twarz zmarszczki, jednak mimo tego wydawał się pogodnym człowiekiem.

– Dzień dobry. – zajęłam miejsce naprzeciw niego, widząc stertę papierów objętych szarą teczką. – Przepraszam za nie uprzejmość, ale chciałabym załatwić to jak najszybciej.

Nie wspomniałam mu, o samolocie wylatującym za dwie godziny.

– Nie ma sprawy. Studiujesz? – zapytał, szukając odpowiedniego dokumentu.

– Niestety nie – zaserwowałam mu kłamstwo.

– Zdarza się. – powiedział, zakładając okulary. – Twoja matka spisała testament dawno temu, jednak zmieniła go w ostatniej chwili.

Spodziewałam się, że przekazała mi figę z makiem, albo dostęp do klubu, gdybym kiedykowlwiek chciała tam zatańczyć. Chciałam mieć za sobą to upokorzenie.

– Charlotte Levis, przekazano ci całe dziedzictwo twoich rodziców.

– Przepraszam – wyszeptałam pod nosem, czując pieczenie na linii wodnej oczu. – To musi być błąd. A co z moim bratem?

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz