12. Coś nie codziennego.

7.4K 334 183
                                    

Dwa tygodnie później, stałam pośród czerni garniturów, oraz sukienek opłakujących otwartą trumnę mojej matki. Moje miejsce było między jej gosposią, a płaczącą kobietą, której nie znałam.

Byłam smutna. Bardzo smutna. Ledwo co ustałam tyle godzin na nogach, a na mojej twarzy trwał monotonny grymas. Ściągnięte usta, gotowe do płaczu przeszklone oczy. Jednak nie było to spowodowane tym, że kilka metrów przede mną leżało martwe ciało kobiety, która mnie urodziła, tylko dlatego że mój brat nie był przy tym obecny.

Przez kilka następnych dni po otrzymaniu telefonu zastanawiałam się, czy to nie jest pułapka. Czy matka nie chce, bym zjawiła się osobiście w Hiszpanii. Czy to nie podstęp, by zmusić mnie do udziału w jej klubie nocnym.

Byłaby do tego zdolna.

Ale z tyłu głowy wiedziałam, że Aaron może być obecny na pogrzebie. Tak bardzo pragnęłam go spotkać. Myślałam, że zachował w sobie to małe nasionko, które pozostało z naszej rodziny, i gdy dowie się o śmierci naszej matki, coś w nim pęknie. Jednak to nasionko dawno umarło, gnijąc na spodzie jego serca.

Wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni. Co dzień moja nienawiść do Aarona rosła. Myślę, że gdyby teraz stanął przede mną, ze łzami szczęścia wtuliłabym się w niego jak za dawnych lat. Ale do tego nie doszło. A nienawiść powoli zajmowała miejsce miłości. Bałam się, że któregoś feralnego dnia znajdę go, a gdy przyjdzie mi go powitać, to odwrócę się w drugą stronę.

Udając, że go nie znam.

Każdego dnia myślałam o nim wiele godzin. W niespodziewanych momentach przypominałam sobie jego twarz, która czasem patrzyła na mnie z luster. Przechodząc obok sklepu Levis, przyspieszałam kroku, bo był on związany z jego żartami. Non stop zadawałam sobie pytania, na jakie on powienien udzielić odpowiedzi. Zastanawiałam się, czy byłby ze mnie dumny. Że uciekłam, studiuję, mam psa o jakim wspólnie marzyliśmy.

– Proszę, przyda się pani – kobieta obok mnie podała mi opakowanie chusteczek higienicznych.

Pociągnęłam dłonią po policzku wpół okrytym czarnymi okularami ukrywającymi moje oczy. Mokra skóra niewiele mnie zaskoczyła, ale i tak nie miałam w planach płakać na jej pogrzebie. Nawet, jeśli te łzy były dla kogoś innego.

– Dziękuję pani bardzo – przyjęłam je, posyłając jej bardzo delikatny uśmiech.

– Rodzina? – zapytała, kierując wzrok na chowaną w grobie kobietę.

– Nie, mój ojciec kiedyś dla niej pracował – skłamałam.

Ludzie od rana plotkowali o przybyciu jej córki. Miałam być widowiskiem, przedstawieniem na które niecierpliwie czekali. Uciekłam, a wracając miałam zrobić efekt wow, jednak te ciekawskie, rozglądające się po cmentarzu spojrzenia nie doczekały się swojej pożywki na plotki.

Ukryłam swoją tożsamość pod ciemnymi okularami, i męskim garniturem znalezionym w lumpeksie. Nie wisiał na mnie, ale nie odkrywał moich kształtów. Ubrałam czarne vansy tak zniszczone, że nawet przez ich pryzmat ktoś mógł stwierdzić, że nie mogłam być córką stylowej Beatrice Levis.

– Ja kiedyś pracowałam dla pani Levis –  powiedziała pół szeptem, by nie przeszkodzić w ceremonii. – Do tej pory jestem wdzięczna, że przyjęła mnie na staż.

Spojrzałam na nią kątem oka. Chuda latynoska. Piwne oczy, pełne usta, zgrabne nogi ukryte pod obcisłą sukienką. Lekko rozmazany tusz do rzęs na tle mocnego makijażu. Jej proste, sięgające do pasa kasztanowe włosy powiewały na wietrze.

– Mój ojciec pracował jako kamerdyner. A pani? – zapytałam, błagając Boga żeby odpowiedziała tak, by kamień spadł mi z serca. Bym dalej nie musiała się zastanawiać, czy malutki synek u jej boku wiedział, czym zajmuje się jego mama. Ściskał ją mocno za rękę, rozglądając się po nogach ludzi, bo na tyle sięgał wzrokiem.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz