07 | Pożegnanie z Daisy

Start from the beginning
                                    

— Od kiedy potrafisz?

— Poradzę sobie.

— Kiara, nie podcinaj mu skrzydeł.

— Stul pysk, śliski tchórzu.

— Pozwól, że coś wyliczę.

Przysłuchiwałam się temu i przyglądałam obojętnie, choć w moim wnętrzu szalał sztorm. Ociągając się, zerknęłam na słoneczną wodę, pod którą głęboko, kilka metrów w dół leżała zatopiona Daisy. Łódź Scootera, który wciąż się nie odnalazł. Wiedziałam, że gdybym nawet nie chciała nałowić tacie kilku ryb, on i tak wypłynął by w morze, ale może wtedy nie obierałby takiej trasy i...

...być może dalej byłby wśród żywych.

Zębami dziurawiłam sobie wargę, podczas gdy moje serce rozdzierano na dwie połowy. Z jednej strony ciągnęło je poczucie obowiązku – byłam winna Scooterowi tyle, aby przynajmniej zabrać jego rzeczy osobiste i oddać je jego żonie. Tak wypadało. Jednocześnie rozdzierał mnie lęk przed tym, że mogłabym skończyć tak samo jak on.

Nigdy nie wypłynąć i zostać tam na zawsze, zakopana w morskim mule.

— Ja zanurkuję.

Pope natychmiast urwał w pół słowa, przerywając swój mądry monolog. Spojrzenie całej czwórki wylądowało na mnie, na tyle gorące, że poczułam się jak na solarium. Nie złamałam się pod tym naporem, bo nie byłam żadną cienką trzciną.

— Potrafię nurkować — ciągnęłam, bo im gęby dalej się nie otwierały. — Jak sam powiedziałeś, to sport dla Grubych Ryb. Brat mnie kiedyś nauczył podczas jednego z tych cudownych weekendów, które spędzałam w Ósemce.

— Ty masz brata?

— No. Może nie z tej samej dziury, ale lepsze to niż nic.

Luca Martinez był nieodrodnym synem pana Martineza i pasierbem mojej matki oraz chyba jedynym człowiekiem z tym nazwiskiem, który miał wszystkie najważniejsze klepki w głowie na miejscu. Miał dopiero trzynaście lat, a już potrafił więcej niż ja powinnam potrafić w okolicach trzydziestki. Nasze początki nie były łatwe, szczególnie gdy zajebał mi wiadrem w łeb, ale gdy zrozumieliśmy, że oboje mamy pochrzanionych starych i tego nie zmienimy, zaczęliśmy grać w jednej drużynie. I o dziwo całkiem dobrze nam szło. Ja byłam typem od bitki, a on był ten mądry. Dopełnialiśmy się.

Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę butli z tlenem.

I prawie upadłam do tyłu na tyłek, gdy niespodziewanie zderzyłam się z ciepłą kupą mięsa. Szkoda tylko że mój nos tak zabawnie nie pipnął jak u klauna.

Ze sapnięciem odsunęłam się od pachnącego morzem JJ'a, który ośmielił się stanąć mi na drodze. Minę miał zaciętą, ramiona skrzyżowane przy torsie, a czapeczkę zadartą. Zirytowana zmrużyłam na niego oczy.

— Suń dupę.

— O ile ty posadzisz swoją na pokładzie. Nie będziesz nurkować.

Z niedowierzenia aż się zaśmiałam, jednak on nie zmienił swojej miny. To były jakieś jaja!

— Bo co? — rzuciłam bojowo.

— Jeszcze pytasz? Jakieś dwie godziny temu prawie utopiłaś się przy molo, na głupiej mieliźnie, a teraz chcesz płynąć dziewięć metrów w dół? Poważnie? — prychnął z kpiną. Miałam ochotę mu wcisnąć moją pięść między oczy. — Sory, ale nie będę znów po ciebie płynął jak osobista kotwica.

Miałam ochotę wyrwać mu jęzor, byleby więcej nie mielił nim nie pytany. Nikt nie musiał wiedzieć o moim ataku paniki na molu. Nikt nie powinien wiedzieć. Tymczasem wokół nas było pełno ludzi, mianowicie trzech, w dodatku naszych przyjaciół, którzy patrzyli na nas ślepiami tak wielkimi, jakby oglądali ryby tańczące hula.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 08, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Rybki z Ferajny • JJ Maybank OBX [wolno pisane]Where stories live. Discover now