02 | Huragan Agatha

562 49 57
                                    

Holender, przecież stary mnie udupi.

Ta myśl suszyła mi czerep już w chatce Johna B i robiła to dalej, gdy kołowałam się na tyłach foodtrucka taty jak gupik wokół haczyka z robalem. Byłam zestresowana. Ha, chuja tam! Ja szczałam w gacie. Wargę to już całą oskubałam, palce powykręcałam, że nie chciały już strzelać, a te kulki kłaków, co je sobie powyrywałam z nerwów, mogłam wsadzić do klatki i robić ludzi w jajo, że to niby chomik.

W końcu zaryłam piętami o piach i strzeliłam sobie w pysk, aby się ogarnąć. Potrzebowałam trzeźwo pomyśleć. Choć wciąż mną bujało od emocji. No i łeb dalej napieprzał mnie od jarania z JJ'em... dobra, potrzebowałam po prostu pomyśleć.

Jakie miałam szanse, że tata rzuci się na mnie z ramionami, a nie z mordą?

Żadne.

Oh, super Syd. Twoje podejście budowało na duchu. Znaczy się moje. Znaczy się co?

Ojcze, mózg mi się już przegrzewał.

Ostatecznie uznałam, że zwlekanie tylko pogorszy sprawę, która już i tak nie malowała się dla mnie kolorowo. Wzięłam głęboki wdech, a potem jeszcze trzy kolejne, poprawiłam pogniecioną przez JJ'a koszulkę, o czym tatko nie musiał wiedzieć, po czym przeszłam na przód vana.

Pierwsze co zaatakował mnie zapach smażonych frytek, który połaskotał mój żołądek. Mój wewnętrzny głodomór tupnął nogą. Następnie dostrzegłam sporawą kolejkę, która jak węgorz ciągnęła się od okienka aż po płot. Składała się ze starych oraz nowych twarzy, bo całe Outer Banks słyszało o serowych paluszkach mojego tatka i chciało ich spróbować. Większość stolików już była pozajmowana przez głodne Płotki.

Bo Grubasy trzymały linię. Phi, lamusy.

— Heeej! Freddie popatrz! Twoja syrenka się znalazła!

Przełknęłam ciężko ślinę. Moja godzina wybiła.

W sumie to zdążyłabym się jeszcze powiesić na wędce.

— Mała, chodź do nas!

Oh, chyba jednak nie. No cóż, w takim razie... żegnaj Syd. Miałaś fajne życie.

Niepewnym krokiem oraz z widmem tasaka nad moją głową, podeszłam do okienka zamówień. Musiałam w tym celu przecisnąć się koło dwóch tłuściochów, którzy stali w kolejce. Trochę mi się cofnęło, ale bez obaw – połknęłam to. W cieniu kiczowatego parasola w paski o ladę opierał się Scooter Grubbs, rybaczek z zawodu oraz kumpel mojego tatka prywatnie. Rybia ość tańczyła między jego wargami, a czapeczka z dziurawym daszkiem zakrywała mu włosy, których nie miał. Lubiłam go. Wspólne wędkowanie z nim zawsze było zabawne.

Scooter uśmiechnął się do mnie, co lekko odwzajemniłam. Wszystko, byleby odwlec spojrzenie na mojego tatka, pichcącego coś po drugiej stronie lady. Już i tak zbyt mocno drżały mi ręce, a żołądek wewnątrz mnie odwalał maniane.

Bałam się samej wizji tej jego grobowej miny, którą na bank na sobie miał. Nie chciałam patrzeć w oczy, które były kopią tych moich, żółtawo piwnych. W oczy, które ciągle zawodziłam.

Moje popękane serce w piersi pisnęło ciche auć.

— Strzałka motorynko — zbiłam z nim żółwika. Jego imię od początku mnie bawiło; było takie memiczne, co nie? — Co u Lany?

— W porządalu. Siedzi w chałupie i przyrządza rybkę, którą upolowałem wczoraj — gdy mówił, rybia ość próbowała uciec spomiędzy jego warg, ale zawsze w porę wsuwał ją z powrotem językiem.

Rybki z Ferajny • JJ Maybank OBX [wolno pisane]Where stories live. Discover now