Tym razem nie zamierzałam się spóźnić.

Obudziły mnie promienie listopadowego słońca przeciskające się przez odsłonięta roletę mojego pokoju. Pierwszy raz byłam wypoczęta, mimo, że nie spałam długo, bo do późnej pory siedziałam z Lucy i jej siostrą przy lampce wina.

Opowiedziałam obu moim najbliższym osobom o największej porażce wtorkowego wieczoru i zatopiłam smutki jedząc lasagne i pijąc czerwone wino.

Michael - mąż Megan - przez sprawy biznesowe był wczoraj w mieście, dlatego Megan niezapowiedzianie złożyła mi wizytę. Późnym wieczorem przyjechał po Megan i po chwili pogadania z na wpół wypitymi mną i Lucy, zabrał Megan i wrócili do domu na obrzeżach miasta.

Ruszyłam się leniwie z łóżka, a Lucy w mieszkaniu już nie było.

Wstawiłam sobie wodę na kawę i naszykowałam jajecznicę na śniadanie. Od samego rana zaczęła boleć mnie głowa więc od razu do śniadania zażyłam dawkę leków.

Właśnie sięgałam talerz z jajecznicą gdy łokciem popchnęłam szklankę gorącej kawy, wylewając na swoje nogi ciepły napój.

— Kurwa — wrzasnęłam, unosząc głowę do nieistniejącego Boga w geście błagania o cierpliwość do samej siebie, a przed wszystkim o litość.

Jak ja musiałam zgrzeszyć w poprzednim wcieleniu, że los teraz się nade mną tak pastwił?

Odstawiłam nerwowo porcelanowy talerz i na boso poczłapałam do łazienki po mopa i szufelkę, gdyż szklanka z kawą postanowiła się rozbić.

Posprzątałam cały bałagan, który stworzyłam i straciłam ochotę na jedzenie więc od razu popędziłam do pokoju i wciągnęłam na siebie czarne skórzane dzwony i białą koszule. Na dworze wydawało się być ciepło więc nie narzuciłam na to nic więcej tylko na stopy włożyłam czarne szpilki.

Po trzydziestu minutach siedzenia w łazience i opanowania swoich nieokiełznanych długich, ciemnych włosów wyszłam z łazienki zdyszana i gotowa rzucić wszystko co miałam i zasiąść przed telewizorem przy serialu Lucyfer.

Zajrzałam na zegarek i dochodziła już dziewiąta czterdzieści więc zamówiłam prędko taksówkę i wyszłam przed kamienice, po drodze psikając się moim różanym perfum.

Piętnaście minut później stanęłam przed kancelarią Nathana. Obserwowałam ogromny budynek, w którym tętniło życiem. Wciąż nie wiedziałam co ja tutaj robię.

Wielkie ciemne drzwi gabinetu Nathana Wilsona otwarły się z impetem, a z nich wyszedł rozwścieczony Harry z białą, grubą teczką w ręku. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem i nie zmieniając swojego agresywnego wyrazu twarzy wparował do windy, nie oglądając się za siebie.

Co to do cholery miało być?

Weszłam przez otwarte nadal drzwi biura i w środku przy swoim biurku, z standardową pozą siedział mój - nieziemsko przystojny - szef.

Odchrząknęłam, dając o sobie znać.

Nathan zmierzył mnie wzrokiem i uniósł delikatnie kącik swoich bladych pełnych ust.

Byłam pewna, że ten uśmiech roztapiał serce nie jednej z kobiet.

— Mitchell, gotowa na dawkę trucizny? — zakpił, nawiązując do naszej wczorajszej wymiany SMS-owej.

The Lawyer #1Where stories live. Discover now