Prolog

9 2 0
                                    

wrzesień 2022

Chłodny wiatr muskał moje policzki. Zapewne były już mocno zaróżowione.

Zimna woda obmywała moje nagie stopy, a piasek łaskotał skórę. Przeszedł mnie dreszcz. Słońce chyliło się ku zachodowi, na plaży można było dostrzec ostatnich spacerowiczów. Sezon już dawno temu się skończył, w końcu była połowa września. Ja również miałam wkrótce wracać do Wrocławia. Na moje nieszczęście, bo przecież nie miałam do czego wracać.

Miałam dwadzieścia sześć lat i kompletnie nic nie trzymało mnie w tym kraju. Ani przy życiu.

Poprawiłam ogromną, lnianą torbę, która zwisała z mojego ramienia i wycofałam się w głąb plaży. Miałam jeszcze zamiar wstąpić do ulubionego baru po kawę. Powolnym krokiem weszłam do drewnianej budki. Lubiłam to miejsce – duże okna z widokiem na morze, przestrzeń, kilka stolików, tureckie ekspedientki i ich latte. Usiadłam przy barze, a Alex, która już doskonale mnie znała, uśmiechnęła się i od razu sięgnęła po największy możliwy kubek.

Byłam w naprawdę podłym nastroju, ale starałam się tego nie okazywać. Przy stoliku za mną siedziała jakaś grupa obcokrajowców, rozmawiali głośno i od czasu do czasu śmiali się jeszcze głośniej. Odwróciłam się, by trochę na nich popatrzeć. Trzy kobiety i kilku facetów, jak się domyślałam, Amerykanów. Wśród nich tylko jeden z Indii, ale siedział tyłem, więc nie mogłam dostrzec jego twarzy. Zapewne przystojnej, sądząc po imponującym karku. Przełknęłam ślinę. Jedna z tych kobiet prawie na nim wisiała, ale chyba nie był zbytnio zainteresowany. Być może nawet wzdrygał się w duchu. Gdy wyciągnęła smukłą rękę, by dotknąć tego cudownego karku, odsunął się, a potem powiedział coś, czego nie zrozumiałam i wstał. Odwróciłam się, chociaż ciekawość aż ze mnie wychodziła. Ale nie mogłam odwalić kolejnej maniany, a to zapewne zmierzało w tym kierunku. Już dosyć odjebałam w ciągu ostatniego roku.

- Czy mógłbym prosić szklankę wody? – usłyszałam tuż nad swoją głową.

Niski, zachrypnięty głos. Jasna cholera.

Nie gap się, kretynko. Nie gap się!

Podniosłam wzrok, który usilnie wbijałam w blat baru.

Alex podała mi moją kawę w papierowym kubku.

- Dzięki. Kartą poproszę. – wydusiłam.

Dosłownie czułam, jak ten facet się na mnie patrzy i o dziwo, moje policzki były czerwone.

- Wpadniesz rano? – zapytała Alex. – Znalazłam ci te ziarna kawy, o które prosiłaś w zeszłym tygodniu. Możemy się dogadać.

- Jasne. Będę dosyć wcześnie, bo muszę trochę popracować. Za kilka dni wracam już do Wrocławia, więc... - urwałam.

- Woda dla pana. – oznajmiła Alex, stawiając przed tym gościem wielką szklankę.

Popatrzyłam na naczynie, a potem już nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam w jego oczy.

Ja pierdolę.

Zawsze, gdy poznawałam kogoś nowego lub po prostu rozmawiałam z kimś, patrzyłam w oczy tej osoby. Bo były dla mnie idealnym źródłem tego, jak ktoś żyje i jaka może być jego dusza.

Jego oczy spodobały mi się od razu, dokładnie w tamtym momencie. Był w nich blask i iskierki życia. Coś, co w moich zgasło dawno temu. Może właśnie dlatego wiedziałam, że ich nie zapomnę.

Uśmiechnął się do mnie. To był chyba najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech, jakim ktoś obdarował mnie w ostatnim czasie.

- Dziękuję – odpowiedział, nadal patrząc na mnie, a potem po prostu usiadł na stołku obok. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek czerwone policzki zrobią na mnie takie wrażenie. – zwrócił się do mnie.

Kurwa! Teraz na pewno są blade, typie!

Uśmiechnęłam się.

- Czerwień może mieć różne odcienie. – wyburczałam.

- Rashmi. – przedstawił się.

A więc stąd te iskierki w oczach. Jego imię oznaczało „promień słoneczny" w kulturze hinduskiej. Bo właśnie stamtąd był.

- Zoya – powiedziałam. – Zoya przez y.

- Cóż – posłał krótkie spojrzenie swoim zdziwionym towarzyszom. – Jestem już zbyt zmęczony, by z nimi siedzieć. – wyjaśnił z irytacją.

Ta, jasne. Jesteś zmęczony tą wypacykowaną laleczką, która próbowała cię obmacać.

- Cóż – westchnęłam. – Mogę być twoim alibi.

- Nie będę miał nic przeciwko. Będę zaszczycony. – powiedział.

- Fantastycznie. – szepnęłam.

- Pożegnam się tylko i chodźmy stąd. – poprosił.

Do diabła. Znowu te same błędy Zoya, nic nie zmądrzałaś.

Westchnęłam zrezygnowana, a potem wyszliśmy z baru.

- To przepracowanie? – zapytałam. – Bo wydaje mi się, że ta kobieta...

- Doprowadziła mnie do ostateczności – stwierdził. – Powinienem już dawno temu porzucić to towarzystwo. Są irytujący. I głupi. Nie lubię głupich ludzi.

- Powinnam się zatem bać. – prychnęłam.

- Ty nie jesteś głupia. Zdecydowanie. – uśmiechnął się.

- Śmiałe założenie. Znasz mnie dziesięć minut. – odbiłam piłeczkę.

- Może lubię ryzykować – popatrzył na mnie. – To zdecydowanie za wcześnie, by zapraszać cię do siebie, ale... właściwie nie znam tego miasta zbyt dobrze, więc gdzie mógłbym cię zabrać?

- Możemy iść do ciebie. – rzuciłam obojętnie.

- W porządku – dotknął mojej twarzy. – Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać. Masz miękką skórę. Lubię twoje piegi. I twoje rumieńce. – dodał.

- A ja lubię ryzykować. – wydusiłam.

Zaśmiał się.

- Mówiłem, że nie jesteś głupia – powiedział. – Chodź.

I poszłam.

Oczywiście, że poszłam.

Do piekła bym za nim polazła.

ZOYA 2.0 POWROTYМесто, где живут истории. Откройте их для себя