Rozdział II

21 4 0
                                    


Spock zakochał się już pierwszego dnia, gdy tylko go zobaczył. To była najdziwniejsza i najbardziej zaskakująca rzecz jaka go do tej pory spotkała.

Pierwszą noc na Enterprise spędził medytując. Siedział skupiony na podłodze, próbując uporządkować to, co z jego umysłem zrobił kapitan James T. Kirk.

Starał się nie walczyć z tym uczuciem. Chciał je oswoić. I z czasem tak się stało, znalazł odpowiednie dla niego miejsce. Miłość do Jima stała się częścią jego wnętrza. Trochę je ogrzała i rozświetliła. Nie było już Spocka bez Jima.

Opór sprawiało czasem ciało. Drżenie serca. Spocone dłonie. Zwłaszcza, gdy Jim siadał blisko. Ile razy Spock musiał zaciskać za plecami dłoń w pięść, przygryzać wargę, oddychać głębiej, myśleć o liczbach. Żeby tylko nie zrobić czegoś innego. Nie pogłaskać jego twarzy, nie położyć dłoni na kolanie, nie pocałować, nie szepnąć do ucha.

Nigdy nie miał problemów ze snem. Do czasu, gdy Jim położył swoją dłoń na jego plecach i przesunął ją powoli w dół, zatrzymując ten ruch na chwilę w okolicach lędźwi. To był pierwszy raz kiedy go dotknął. Niewinny gest, dla Jima zapewne całkiem zwyczajny, naturalny, pozbawiony głębszego znaczenia. Spock wstrzymał jednak wtedy oddech. Ciepło ręki Jima rozlało się przyjemnym dreszczem po całym ciele Spocka.

Myślał o tym, gdy leżał potem w łóżku. Gdy zamykał oczy miał wrażenie, że nadal czuje lekki, słodki ciężar w dole pleców. A przecież wiedział, że to niemożliwe. Oszukiwały go własne zmysły.

Zastanawiał się, co by było gdyby dotyk Jima był intensywniejszy. Gdyby nie było to tylko chwilowe muśnięcie dłoni przez ubranie. Czy Spock całkiem postradałby zmysły, gdyby była to naga skóra przy jego skórze. Ciało przy ciele. Gdyby były to obie dłonie. Usta, brzuch. Ciepły oddech. Pulsujące, żywe ciało. Zapachy i smaki.

Długo nie mógł zasnąć.

Pragnął, aby Jim zostawił na nim jakiś ślad. Żeby ten dotyk nie był tylko wspomnieniem, powidokiem w jego głowie. Chciałby mieć jakiś dowód, na który mógłby spojrzeć. Upewnić się, że to się wydarzyło i miało z n a c z e n i e. Tak trudno było mu zrozumieć, że coś czego już nie ma, co trwało tylko ulotną chwilę, wciąż ma na niego tak duży wpływ.

Było więcej takich bezsennych nocy. Ściśnięty nadgarstek, w biegu, na jakiejś obcej planecie. Przypadkowe, ledwo wyczuwalne muśnięcie palców, gdy stali zbyt blisko siebie w windzie. Dodająca otuchy dłoń na ramieniu, w czasie wykonywania ważnego zadania.

Zaczął zapisywać te momenty. Każde dotknięcie. Katalog bliskości. Ślady poza nim. Coś, co ma formę i kształt. Coś, co ma znaczenie.

Nie był pewien, co czuje Jim. Nie miał doświadczenia, nie umiał jednoznacznie odczytać jego zachowania. Czy robił coś szczególnego? Na pewno czasem, gdy byli tylko we dwójkę, wydawał się bardziej przejęty, jakby brakowało mu tchu. I te długie spojrzenia. Nikt nigdy tak na niego nie patrzył. Jakby zostali sami na świecie, jakby nic innego nie miało prawa istnieć.

Poważnie zaczął myśleć o wzajemności uczuć Jima, gdy przypadkiem zobaczył jego osobliwe zapiski na swój temat. Przypomniało mu się jak jego matka mawiała, że gdy ktoś nam się śni to znaczy, że za nami tęskni, że sny mają swoją logikę. Zawsze uważał, że to bzdury, ludzkie gadanie. Teraz zauważa, że przecież rzeczywiście można powiedzieć, że tęskni za Jimem. Chciałby jego bliskości, uwagi. Ale czy to, że on sam o nim nie śni oznacza, że Jim nic do niego nie czuje? Odetchnął ciężko, gdy uświadomił sobie bezsensowność tego rozumowania.

Powinien po prostu z nim porozmawiać, nawet w tej chwili, bez względu na późną porę. Zakomunikowałby tym samym, że sprawa jest ważna. A taka właśnie jest. Jeżeli Jim także chciałby, aby ich relacja zmieniła charakter, lepiej zrobić to jak najszybciej. Tracenie wspólnego czasu jest wysoce nielogiczne. Ale jak to powiedzieć? Jak się wyznaje miłość? Zaczął się pocić, co rzadko mu się zdarza. Jim namieszał nawet w takiej drobnej sprawie.

Podszedł do lustra, aby sprawdzić jak wygląda. Poprawił włosy. Przyglądał się swojemu odbiciu nieco dłużej niż zwykle. Spróbował się uśmiechnąć. Kiedy Jim się uśmiecha, cały jaśnieje. Spock zdecydowanie nie jaśnieje. To chyba kwestia oczu. Spock podnosi po prostu kąciki ust. Jim śmieje się także oczami, dobro się z niego wylewa. Kiedy o tym myślał, kiedy myślał o Jimie, zauważył, że coś w jego twarzy się zmieniło...promienieje?

Pokiwał z niedowierzaniem głową i poszedł w kierunku drzwi. Kiedy się otworzyły zobaczył przed sobą Jima. Prawie na niego wpadł. Stali przez chwilę naprzeciwko siebie zaskoczeni. W końcu Spock odsunął się na bok i zaprosił go do środka.

Nie potrzeba więcej snówWhere stories live. Discover now