ℝ𝕠𝕫𝕕𝕫𝕚𝕒ł 𝟟.

264 14 64
                                    

Eliza

– Skąd mam ci wytrzasnąć fałszywy paszport?

Od dobrych kilkunastu minut starałam wytrzymać wzrok pana Mietka, napełniony niedowierzaniem oraz złością i niepokojem, karcąc mnie nim. To do niego zwróciłam się o pomoc w sprawie załatwienia lewego dokumentu - aktu szantażu na mnie. Nie mogłam powiedzieć o tym żadnej bliskiej mi osobie, musiałam zachować to dla siebie i tak też zrobiłam. Wprawdzie nie powiedziałam mu szczegółów, po co mi ten paszport, ale wiedziałam, że chciał to ze mnie wyciągnąć.

– Nie wiem. Zdaję sobie z tego sprawę, że to trudne. – Westchnęłam ciężko, wypuszczając z płuc ciążące powietrze. – Ale musi mi pan pomóc.

– Ja nie mam takich kontaktów, Eliza. – Potarł kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa. – Jestem tylko mechanikiem.

– Dobrze o tym wiem, panie Mietku, ale to sprawa życia i śmierci. Tylko pan może mi pomóc.

Mężczyzna krążył w tę i z powrotem, trzymając ręce na biodrach. Wzrok miał skierowany w ziemię, jakby to była w tym momencie najbardziej interesująca rzecz pod słońcem.

– Na kiedy potrzebujesz ten paszport? – Spytał.

– Na jutro. – oznajmiłam, a na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze.

– Ja chromolę, za krótko.

– Jest pan moją jedyną nadzieją, naprawdę. W zamian mogę panu… załatwić prawdziwy cukier albo… wyprać wszystkie ubrania za darmo, niech będzie.

– Skąd ty, dziecino, w tych czasach weźmiesz prawdziwy cukier? – Uśmiechnął się drwiąco, ale nie w sposób, by mnie urazić.

– Ma się swoje sposoby, panie Mietku. Niech pana o to głowa nie boli. To jak będzie?

– Hm.. Dobrze. Postaram się to załatwić, ale skuszę się na darmowe pranie, bo mam tak ufajdane ubrania, że nic tylko je na szmaty wziąć.

Parsknęłam śmiechem na tę opinię. Ustaliłam z nim, że przyjadę jutro znów do Warszawy i jeśli mu się uda, odbiorę paszport i później zaniosę w wyznaczone miejsce.

Szłam ulicą stolicy, rozglądając się spokojnie i podziwiając otoczenie. Prawie nic przez te dwa lata się nie zmieniło, prócz tego, że teraz więcej kręci się tych zapchlonych szkopów. Więcej was matka nie miała?, pomyślałam, gdy minął mnie wóz z gromadą Niemców w mundurach na przyczepie. Poruszanie się po tym mieście wciąż napawało mnie niepewnością, mimo że zmieniłam ciut swój wygląd, a od mojego aresztowania minęły niecałe trzy lata. Moje włosy były teraz płomiennorude (nie na długo, bo farba zejdzie po kilku myciach), ubrana byłam jak nie ja. Mój styl został totalnie zmieniony, nosiłam teraz to, co większość zamożnych kobiet. Na nosie spoczywały okulary, a na głowie mini kapelusik. Było to dość nietypowe dla mnie, ale chwilowe.

Byłam kłębkiem nerwów. Wiedziałam, że to, co robię, kiedyś wyjdzie na jaw i będę mieć ogromne problemy. Załatwiam konfidentowi paszport, tak jakbym miała z nim robić interes i spiskować. A chcę tylko chronić moją rodzinę i przyjaciół przed jego wścibskim charakterem i uwielbieniem donoszenia na kogoś. Mogłabym od razu powiedzieć o tym dowódcom, a oni zrobiliby wszystko, żeby tylko zlikwidować tego człowieka. Nie mam pojęcia, dlaczego przez tyle lat tego nie zrobili. Pewnie ten sukinsyn się ukrywał. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć, gdyż czułam na sobie jego wzrok i to, że mnie śledził.

Odwróciłam nieco głowę w bok i kątem oka widziałam, jak szedł w innym kierunku, stwarzając pozory. Nie mogłam tego znieść. Na rogu zobaczyłam znaną knajpę, do której po chwili zeszłam. Już na wejściu dało się wyczuć zapach alkoholu, papierosów i kiszonych ogórków, które jedzono, by zagryźć smak wódki. Podeszłam do lady i poprosiłam o jeden kieliszek.

Nadzieja Na Lepsze Jutro || TOM IIWhere stories live. Discover now