Prolog

64 1 4
                                    

Bruce Wayne pov :
Rezydencja Waynów
6 Sierpnia - Godz 8:24


W salonie byłem tylko ja i Damian, leżał na kanapie z zamkniętymi oczami, ale nie spał, wiedziałem to gdyż cały czas w rytmicznych odstępach stukał się dłonią po czole by mieć pewność, że nie zaśnie. Przez halucynacje i zmęczone nie był w stanie trzymać oczu cały czas otwartych, więc było to ultimatum na jakie mogłem się zgodzić, tylko chwila, kilka minut i znów wracamy do pracy. Na razie jednak podszedłem do okna, choć zawsze mieszkaliśmy na wielkiej, prywatnej, a przede wszystkim pustej posesji tym razem czuć było zmianę. Cisza, jaka panowała była niczym przypomnienie, że nic nie zmieniłoby się w niej nawet gdybyśmy odwiedzili miasto. Nieliczni pozostali jeszcze przy zmysłach, nieliczni wciąż nie poddali się senności. A wielu padło nieświadomie już na samym początku zarazy. Jak na złość sami poddaliśmy naszego speca od nie spania w łaski Morfeusza, gdybyśmy tylko wcześniej wiedzieli, że choroba się rozprzestrzenia, że w ogóle jakakolwiek choroba kryje się w powietrzu, nie pozwoliłbym na podanie mu środków usypiających. Byłem głupi sądząc, że to dla jego dobra, może wtedy jeszcze tak było, ale teraz żałuję, żałuję i to bardzo. Spojrzałem na zegarek, minęło już 20 minut od kiedy założyłem mu kroplówkę, wkrótce będę musiał ją zmienić. Jedno dziecko w śpiączce, drugie z halucynacjami, to tylko kwestia czasu nim reszta również padnie ofiarą zarazy. Zarazy, która dosłownie wzięła się z nikąd. Muszę pomyśleć, gdzie to wszystko ma swój początek. Przyłożyłem palce między oczy samemu na chwilę je zamykając, myślałem, że pomoże mi się to skupić, ale jedyne do czego doprowadziło to krótkiego strzału napięcia elektrycznego w neurony, od przypiętych do skroni elektrod. Dobrze działały pilnując bym sam nie oszalał, jednak nie wiem ile jeszcze będę w stanie to nosić. Irytujące niespodziewane skoki napięcia, oby tylko nie zniszczyły mi mózgu prędzej od tej cholernej zarazy.

- Damian.?- Spojrzałam na syna czując, jak serce staje mi w gardle gdy rytmiczny stukot ustał - Damian. - Powtórzyłem się nie słysząc żadnej odpowiedzi. - Cholera jasna, nie.. Damian !

Złapałem go za ramiona, trzymałem mocno i nawet jeśli sprawiło mu to ból wiem, że było warto gdy otworzył oczy. Ulga jednak nie trwała długo widząc, jak na zmieszanej twarzy pojawiał się grymas strachu, a jego szczęka zaciska.

- Spokojnie, cokolwiek widzisz to nie jest prawdziwe. To ja, poznajesz mój głos, skup się na nim.

Żadnej, nawet najmniejszej odpowiedzi, jedynie lekkie kiwnięcie głową i oderwanie swoich ramion z moich rąk. Boi się. Choć tego nie przyzna wiem, że tak jest, tylko wtedy potrafi być cicho jak mysz pod miotłą. Talia wiedziała, jak wyuczyć nasze dziecko ogłady, nawet w najbardziej stresujących przypadkach. Podchodzenie do niego w tej chwili byłoby głupotą, nie próbowałem uspokajać go w formie, jaką Bóg jeden wie, ma przed oczami, mógłbym go tylko bardziej nastraszyć. Westchnąłem jedynie w ciszy odsuwając się od niego, ale ta cisza nie trwała długo, drzwi do domu otworzyły się uruchamiając cichy alarm, który wyświetlił się na moim zegarku przez chwilę cicho wibrujący aż go nie wyłączyłem.

- Kto przyszedł ? - Spytał samemu nie chcąc podnosić wzroku, ani czekać aż goście pierwsi odezwą się by rozpoznać ich głosy.

- Zostań tu, sprawdzę to.

Też nie chciałem czekać aż ewidentnie nieproszeni goście przyjdą do salonu. To było najtrudniejsze do utrzymania, bezpieczeństwo w domu, gdy wielu nawet najmniejszych złodziejaszków skuszonych moją fortuną przychodziło do rezydencji w poszukiwaniu łupów z nadzieją, że wszyscy padli już ofiarną zarazy, pytanie tylko brzmi, dlaczego oni nie są ? Co sprawia, że właśnie ci ludzie, kanalie, przestępcy nie są podatni na wirusa, dlaczego ? Jedyną racjonalną odpowiedzią byłaby szczepionka, jednak badałem już nie jednego i żaden nie wyróżniał się niczym szczególnym w składzie swojej krwi, różny typ, wiek, pochodzenie, nic nie wiązało ich z powodem ich dobrego stanu zdrowia.

Jak to wszystko się zaczęło, spytacie? Nie wiem, ale sądzę, że z jednego małego niedopatrzenia. Mojego błędu.
Choć teoretycznie mógłbym obwiniać o to Jasona.

MorfeuszWhere stories live. Discover now