Prolouge

14 2 0
                                    


   Tego wieczoru ulice dosyć małego miasteczka były pokryte mgłą, która była tak gęsta, że prawie nic nie było nic przez nią widać. Ulewny deszcz obijał się o, szczelnie zamknięte, okna domów.
Ale jemu to nie przeszkadzało.

   Młody, jak na swoją rasę, jegomość w czarnej, długiej pelerynu, kroczył chodnikiem z żądzą mordu w oczach. Chociaż nie lubił słowa mordować, to tylko tak było dla ludzkiej społeczności. Lubił jeść, a właściwie pić. Pić ludzką krew.

   Wpatrywał się w uliczki szukając żywej duszy, chociaż nie wydawało mu się, iż taką znajdzie. Tylko, że musiał znaleźć ofiary dla siebie i swoich przyjaciół. Burczało mu w brzuchu, co po prostu kazało ruszyć się z miejsca, tak samo jak krzywe spojrzenia towarzyszy.

   Uśmiechnął się smutno, zważając nad swoim kiepskim losem. Ile to już lat? Kilkanaście, gdy postanowili z przyjaciółmi opuścić rodzinne strony. A teraz to musi robić za nich czarną robotę. Czy to naprawdę tak ważne, kiedy każdy ma warte w ciągu tygodnia? Tak, bo on ma ich najwięcej. Towarzyszy było siedmiu, w tym dwóch narcystycznych. Gdy tylko pamiętali, że świat nie kreci się wokół nich, byli całkiem znośni.
 
  Zniesmaczony czarnowłosy sennym wzrokiem patrzył na coraz ciemniejsze ulice. Dla milszego szukania zaczął nucić  melodię usłyszaną z radia, które trzymał w swoim pokoju znajdującym się w dużej rezydencji. Znaleźli ją w środku lasu, po innych wampirach.

   Już miał się odwrócić, zamienić w nietoperza i odlecieć gdy usłyszał kroki. Nieznajoma śmiertelniczka szła właśnie w jego stronę. Już prawie wyciągnął nóż z kieszeni, już prawie... Ale jego ciemnobrązowe oczy zetknęły się z jej zielonymi, jak trawa, tęczówkami. Stał chwilę jak oniemiały, po czym odwrócił wzrok i gwałtownie cofnął rękę z kieszeni.

   Jego umysł podpowiadał - bierz ją! Serce za to - nie rób jej krzywdy. Posłuchał tego drugiego wiedząc, że dobrze robi.

— Witaj, nieznajoma — spojrzał na nią z uśmiechem. Co prawda dziwnie jest poznawać się w takich warunkach, a w dodatku z innymi gatunkami, ale go to nie obchodziło. — Śmiert... Ludzie nie mają często, tak ładnych oczu jak twoje. Żądło spotyka się oczy tak... hipnotyzujące. Chyba to dobre słowo, co? I takie rysy twarzy... — popatrzył na nią.

   Dziewczyna  zdziwiła się jego słowami. Zapewne też, rzadko jest się tak nachalnie zatrzymywanym na ulicy. Zmieszana stała chwilę w miejscu, nie wiedząc jak zareagować, lecz zebrała się na odwagę.

— Dziękuję... nieznajomy — rudowłosa spojrzała na swoje buty, które nagle przykuły jej uwagę. — Nie często, dostaje takie komplementy i wogłóle. Mi się podoba twój strój. Jest taki... dziwny. Lubię dziwne ubrania — zaśmiała się.

— Może chciałbyś się gdzieś spotkać? — spytał niezrażony. Wiedział, że dłuższe kontakty śmiertelnikami są niedozwolone, ale to go nie powstrzyma.

— Wiesz, spieszę się — pospiesznie wyjęła z ręki notes i flamaster, pisząc cyfry. — Tu jest mój numer telefonu. Jeśli chcesz, to dzwoń, nieznajomy.

   Zielonooka odeszła w szybkim tempie, ostatni raz tego dnia uśmiechając się do wampira. Tamten tylko pogładził kartkę i również odwzajemnił uśmiech. Pod numerem dziewczyna podpisała się jako Nieznajoma.

   Eric odczekał, aż Nieznajoma zejdzie z jego pola widzenia po czym przemienił się w nietoperza. Pospiesznie poleciał do rezydencji, gdzie czekała na niego Ivy.

— Nic nie masz? — zmartwiła się przymilnie, a chłopak juz wiedział, że od dawna chciała, żeby była między nimi chemia. — Zawsze... przynosiłeś udane łowy — zaczęła nawijać włosy na palec.

— Tak, nikt dziś nie wychodził. Warunki pogodowe nie sprzyjają — odparł markotnie, idąc do swojego pokoju. — Przykro mi, ale dziś nie będzie krwawego śniadania.

My sweet vampire Where stories live. Discover now