Rozdział 262

1K 47 0
                                    

Dwa kroki do przodu, jeden w prawo. Dwa kroki do przodu, jeden w lewo. Dwa kroki do
przodu… Millie nudziła się, więc idąc do Biblioteki starała się urozmaicić sobie drogę. Normalnie taki piękny dzień (po raz pierwszy od dwóch tygodni nie lało) spędziłaby w
towarzystwie Neville’a na dworze, ale, niestety, on postanowił przysiąść nad Zaklęciami. Zdaniem Millie bał się tego, co miało stać się w sobotę i robił wszystko, żeby o tym nie myśleć. Hermiona była geniuszem i jej maść działała, ale nawet ona delikatnie starała się uświadomić mu, że to może się nie udać. Problem z Neville’em był taki, że on z kolei nie przyjmował tego do wiadomości. Znaczy się – mówił im, że bierze to pod uwagę, ale obie znały ten wyraz twarzy. Zawsze był beznadziejnym kłamcą.  Westchnęła i sięgnęła do torby, żeby jeszcze raz sprawdzić czy zabrała z sobą pióro,
gdy usłyszała kroki. Było to dziwne – specjalnie wybrała ten korytarz ze względu na to,
że był praktycznie nieużywany. Nie spodziewała się na nim nikogo w taki piękny,
słoneczny dzień. A jeszcze mniej spodziewała się na nim Snape’a. Mistrz Eliksirów
przemknął szybkim krokiem obok niej, a ona uśmiechnęła się drapieżnie. Cokolwiek się
stało, na pewno miało związek z Hermioną. Jaki inny miałby mieć do tego powód, by
przypominać kolorem pomidora i zatykać sobie usta dłonią? W dodatku nawet jej nie
zauważył – a mógłby nieźle się na niej wyżyć, bo nie tylko nie miała na sobie szkolnego
uniformu, ale nosiła mugolskie ciuchy (podarunek od Ginny).
Weszła do Biblioteki i nawet się nie zdziwiła, widząc Hermionę. Niewielu wiedziało, że
Millie była dobrym psychologiem. Znała się na ludziach i potrafiła nimi manipulować –
powód, dla którego trafiła do Slytherinu – jedynie w stosunku do Neville’a nie potrafiła
użyć swoich zdolności, bo po prostu traciła głowę. I już po pięciu minutach siedzenia w
Wielkiej Sali na śniadaniu potrafiła powiedzieć, co się dzieje z jej Opiekunem Domu i pewną Gryfonką. Oboje starali się na siebie nie patrzeć i było to tak widocznie, że
równie dobrze mogliby dać sobie z tym spokój i przez cały czas wgapiać się w siebie nawzajem. I była pewna, że poranna scysja McGonagall ze Snape’em miała coś
wspólnego z jej drogą (i jedyną) przyjaciółką. Nie ukrywała, że miała z tego niezły ubaw. Teraz też postanowiła zabawić się jej kosztem. Oparła się o regał, przy którym majstrowała Hermiona i – bawiąc się końcówką warkocza – zaczęła rozmowę od wyjątkowo taktownej, spokojnej i sprytnej uwagi.

– Cokolwiek zrobiłaś masz obiad na talerzu. Wystarczy, że weźmiesz sztućce.

Druga dziewczyna westchnęła, wcisnęła książkę na miejsce i przeniosła na nią chmurne spojrzenie. Jej głos był przepełniony irytacją.

– Jest to jedna z tych rzadkich chwil, w których jestem na tyle mądra, by wiedzieć, że coś jest nie tak, a jednocześnie na tyle głupia, że nie wiem co dokładnie. Mów prościej, Millie.

– Powinnaś dać sobie spokój z udawaniem i wziąć to, na czym ci zależy. Masz go na
talerzu, ale nie chcesz wziąć sztućców.
Na twarzy Hermiony pojawiło się zrozumienie (a przecież metafora była jasna), a po chwili złość.

– Dziękuję, ale przy pierwszym kęsie doszło do zadławienia ze skutkiem niemalże
śmiertelnym. Nie reflektuję na dokładkę.

– Pierwsze kilka kęsów będzie dławiło, ale najsmaczniejsza część zaczyna się później. Trzeba się trochę namęczyć, żeby dobrać się do tego, co najlepsze.

– Wolę prostsze i mniej śmiertelne potrawy.

– A mnie się wydaje, że właśnie te potrawy są zbyt proste dla twojego wymagającego i
wyrafinowanego podniebienia. Wolisz dania ostre, dławiące i przyprawiające o dreszcze, które nigdy nie przestaną cię zaskakiwać. Będziesz sądziła, że znasz każdy składnik, a tu się okaże, że jednak coś pominęłaś. Mnie wystarczy budyń, ale ty szukasz czegoś
nietypowego, niespotykanego i takiego, którego inni będą bali się ruszyć.

Parsknęła, uniosła kpiarsko brew i zaczęła ponownie układać książki.

– Budyń? Czy Neville o tym wie?

– Wie, że jest raczej rozciapany. Ale mnie to pasuje.

– To raczej budyń, który w środku skrywa twardy orzech i dobrze o tym wiesz.

– Pod całą warstwą słodkości. Nie mów jednak, że to wszystko, co dotarło do ciebie z moich kulinarnych porównań.

– Głodna jesteś?

– Tylko trochę, ale nie w tym rzecz. Miałam chwilowe natchnienie.

– Zbyt wiele czasu spędzałaś w towarzystwie Crabbe’a i Goyle’a.

– Prawdę mówiąc unikałam ich. Dziwi mnie, że jakikolwiek Dom ich przyjął. Nawet
Puchoni w porównaniu z nimi wydają się być geniuszami.

– Uważaj, żeby nie dotarło to do Hanny. Albo do Rona.

– Tak… Ona się rozpłacze, a on zacznie rzucać groźbami… Hmmm… Myślisz, że mogę jakoś subtelnie wpleść to w rozmowę tak, żeby wydawało się być komplementem?

– Nie załapią.

– I to będzie najlepsze.

Hermiona roześmiała się, ściągając na siebie zirytowane spojrzenie pani Pince (gdyby to był ktoś inny, to już zostałby wywalony za drzwi, ale bibliotekarka uwielbiała swojego mola książkowego) i pokręciła głową.

– Jesteś okropna.

– Wiem i jestem z tego dumna. To przymiot każdego Ślizgona.

– Chciałabyś mi pomóc w noszeniu tych książek?

– Czy ja wiem…

– Obiecuję, że później oplotkujemy mój obiad od góry do dołu ze wszystkimi
smakowitymi szczegółami.

Millie szeroko się uśmiechnęła i skinęła głową. Uwielbiała plotki – jedyna typowo
dziewczyńska cecha, która łączyła ją kiedyś z Pansy. A słuchaniu o osobie, co do której
zastanawiało się już wiele roczników Ślizgonek… Zapowiadało się ciekawie. Trzy
godziny później i trzydzieści siedem książek dalej (Hermiona znalazła jeszcze kilka pod
łóżkiem) usiadły zmęczone przy jednym ze stolików i zdecydowała, że to czas na
wyznania.

– Więc?

– Więc co?

– No, obiad.

Hermiona uśmiechnęła się szeroko, zarumieniła, oparła podbródek na złączonych dłoniach, pochyliła się w jej kierunku i zaczęła cicho mówić:

– Gorący, ostry i pełen naturalnych soków.

Słysząc to porównanie, aż zamrugała i zrobiło jej się nieco gorąco. Osobiście nigdy nie twierdziła, że Snape jest paskudny.

– Nieźle.

– Mhm. Najlepiej smakuje z ziemniakami. Choć od karkówki wolę schabowego. Ma
mniej tłuszczu. Jednak dziś na stole nie było niczego innego.

Przez chwilę nie była pewna czy aby na pewno dobrze usłyszała, po czym ryknęła
śmiechem tak głośnym, że pani Pince kazała jej się wynosić. Na korytarzu wciąż się śmiała – Granger naprawdę została przydzielona do złego Domu.

___________________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Where stories live. Discover now