Rozdział 206

1.3K 57 0
                                    

Słabo. Niedobrze… Coś jest nie tak. Millie oparła się ciężko o ścianę swojego
dormitorium i starała się zebrać myśli. Może zjadła coś co jej zaszkodziło? Przypomniała sobie śniadanie- herbata, dwie kanapki z serem i ogórkiem i trochę zupy mlecznej. Czyli to samo, co jadła przez ostatnie siedem lat codziennie rano. Pansy spojrzała na nią zezdziwieniem, ale poza tym nie zrobiła żadnego ruchu w kierunku pomocy. Od kiedy Millie stanowczo powiedziała jej, że nie zamierza zostać Śmierciożercą, a zamiast tego zaczęła zadawać się z Hermioną i Neville’em, jej „przyjaciółka” zachowywała się tak, jakby przestała istnieć. Wzięła głęboki oddech i weszła do Pokoju Wspólnego. Blaise spojrzał na nią i od razu podał jej dłoń.

- Słabo wyglądasz, moja droga. Kobiece problemy?

- Odwal się- mruknęła. Chłopak uwielbiał stroić sobie z niej żarty za każdym razem, gdy nadchodziły te dni. Zresztą- nie tylko z niej. Miała zamiar spytać się jak jego Gryfońska lalunia znosi te komentarze, ale gdy otworzyła usta nie zdążyła nic powiedzieć. Zrobiło się ciemno.
Wygodnie… Ciepło… Ktoś coś mówi, ale nie jest pewna kto i co. Ach, Draco, Blaise i
Theo. O co się kłócą?

- Została otruta!- w głosie Malfoya brzmiała jakaś stalowa nuta, której nigdy wcześniej
nie słyszała. I kto niby został otruty?

- Tyle i ja potrafię powiedzieć, ty platynowy kretynie- Theodor Nott ostatnio nie był w
najlepszym nastroju. Od kiedy McDougal została wywalona ze szkoły nie miał z kim
sypiać i nienajlepiej działało to na jego temperament. Jednak podskakiwać Malfoyowi…

Chłopak zdecydowanie zapomniał gdzie biegnie linia pomiędzy brawurą a idiotyzmem. Czy też raczej pewną śmiercią.

- Kotki, możecie przestać odstawiać pokaz samczych zapędów i po prostu zanieść Millie do Snape’a?

Merlinie, tylko nie Snape! Nie powie ani słowa na temat tego jaka była głupia i
nieuważna, ale spojrzy na nią w ten sposób i będzie chciała znaleźć się gdzieś bardzo,
bardzo daleko. Hmmm… Czyli to ona została otruta? Ciekawe. Może Pansy? Nie, to
byłoby zbyt oczywiste.

- Snape’a nie ma i nie będzie przez jakiś czas. Theo, pójdź po McGonagall. Blaise,
pomożesz mi ją nieść do Skrzydła Szpitalnego.

- Po McGonagall?! Czyś ty oszalał?!

- Jest wicedyrektorką, jakby nie patrzeć. Ktoś musi się o tym dowiedzieć, a jeśli chcesz odgonić od siebie podejrzenia to ty będziesz tym, który jej o tym powie.
Sprytne, Malfoy, sprytne. Gdyby Theo miał iść do Snape’a to ten nigdy by się na to nie nabrał, ale McGonagall była Gryfonką- nie uwierzy, że winowajca mógłby pomagać w
szukaniu winnego. Czyli Książę Wszystkiego, Co Oślizgłe (czytaj: Draco Malfoy) uznał, że to drogi Nott ją otruł? Miał powód? Ach, tak. Dwa dni wcześniej odrzuciła jego szczodrą i wielkoduszną ofertę szybkiego numerku na pocieszenie. Cóż za hańba dla jego męskiego ego. Wiedziała, że jej myśli są sarkastyczne, ale w obecnym stanie-leżąca, wydawałoby się, że nieprzytomnie, ale słysząca co się dzieje dookoła - mogła sobie na to pozwolić. I tak nikt tego nie usłyszy. Bo gdyby jej myśli były słyszalne Theo oburzyłby się, że wcale jej nie otruł, Malfoy zmiótł ją zaklęciem za „Księcia Wszystkiego, Co Oślizgłe”, a Blaise’owi nie podobałoby się, że uważa, że nie ma gustu do dziewczyn.

Jeśli chodziło o tę jego Gryfońską wywłokę (mogła sobie lubić Hermionę i być
zainteresowana Neville’em, ale to nie zmieniało jej nastawienia do większości Gryfonów) to zdecydowanie obniżył loty. Była śliczna- w ten irytująco cukierkowy sposób- ale poza tym była pusta, głupia, jak jej lewy sandałek i w dodatku piszczała zupełnie, jak mysz. Mysz, która jest duszona. Skrajnie irytujący dźwięk. I to jej „Blaise, mój mysiu-pysiu”…

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Where stories live. Discover now