Rozdział 228

1.1K 43 0
                                    

Andromeda przeszła się po pokojach gościnnych i uśmiechała się szeroko. Hal i
Trelawney zasnęli, głęboko zagrzebani w pościeli. Remus spał oparty o Dorę, która
rozwiązywała krzyżówkę i spytała ją o „składnik Eliksiru Wielosokowego na dziewięć liter”. Grangerowie grali w scrabble z Tedem, a wszystkiemu przyglądała się ta nadęta Francuzka. Złośliwy uśmieszek pojawił się na obliczu gospodyni – porozmawiała sobie odpowiednio z dziewuchą i była zadowolona z tego, że lekcje jej matki na coś się przydały. Na jednych zajęciach, których udzielała jej, Cyzi i Belli uczyła, jak obchodzić się ze służącymi, które próbują uwieść pana domu.

- Wyrzucenie ich byłoby zbyt proste – mówiła siedząc w wielkim, skórzanym fotelu.

Jedenastoletnia Cyzia słuchała z żywym zainteresowaniem, w końcu miała w planach zostać panią Malfoy, bo od pierwszej chwili, gdy zobaczyła Lucjusza na King’s Cross
zakochała się bez pamięci. Trzynastoletnia Andromeda ziewała i marzyła o tym, żeby
matka już ją puściła, bo miała w planach dręczenie ich skrzata domowego.
Piętnastoletnia Bella krzywiła się, bo już nieraz słyszała tę gadkę. – Nigdy nie idźcie na łatwiznę, jeśli ktoś wam podpadł. Po co zabijać, skoro można torturować? Taką służkę należy zapędzić do roboty, by nie miała czasu na myślenie o czymkolwiek innym. Wcześniej jednak należy z nią porozmawiać. Ton chłodny, karcący. Słowa dobierajcie tak, by poczuła się upokorzona, ale nie na tyle, by zrezygnowała. Macie być
przerażające i władcze.Mina tej francuskiej wywłoki, gdy zrozumiała, co jej grozi, była bezcenna. Nigdy nie sądziła, że można zrobić się tak bladym, że aż białym. Teraz na sam jej widok Gabrielle wyszła szybko z pokoju, mrucząc: „przepraszam, już idę”. Och, jak to dobrze, że nie zapomniała tego wszystkiego! Gdyby nie nienawidziła swojej matki i gdyby ta nie była martwa, to by ją chyba ucałowała! Parsknęła śmiechem, gdy zrozumiała, że matka by ją powiesiła, gdyby wiedziała, że jej córka stosuje jej nauki ze względu na zazdrość o jej mugolskiego męża.Niewielu ludzi wiedziało, że za swoich szkolnych czasów to właśnie Andromeda była najbardziej anty-mugolska z całej trójki. Bella uważała mugoli za ekscytującą rozrywkę, Narcyza nie zaszczycała ich swoją uwagą, ale Andromeda nienawidziła ich z całego serca. To chyba właśnie przykład na to, jak łatwo nienawiść może zmienić się w miłość. A może po prostu miał na to wpływ Ted, który uratował ją przed dzikim niedźwiedziem w środku lasu, gdzie po jakiejś mocno zakrapianej imprezie była zostawiona i pozbawiona różdżki przez swojego niedoszłego narzeczonego Antonina Dołohowa, którego mama nauczała, że jeśli „kocha, to wróci”. Nie wróciła. Ted, który polował na jelenie
(nienawidził zabijać, ale w okolicy namnożyło się tylu samców, że walcząc tratowali pola i farmerzy byli na skraju bankructwa i głodu), widząc piękną, młodą kobietę w niebezpieczeństwie nawet się nie zastanawiał – podniósł broń i w ekspresowym tempie strzelał i ładował tak długo, aż bestia padła. Oczywiście był pewien, że ma przed sobą wariatkę (bo kto normalny widząc niedźwiedzia siedzi na ziemi, wyciąga rękę przed siebie i krzyczy: „Avada Kedavra”?!), ale mimo to podał jej rękę i spytał się czy wszystko w porządku.

- A czy wyglądam jakby wszystko było w porządku, idioto?!

Ted, z natury dobroduszny i cierpliwy, jedynie powtórzył pytanie, a następnie podał jej rękę. Odtrąciła ją i zaczęła wrzeszczeć:

- Czy ty wiesz kim jestem, brudny mugolu?! CZY TY WIESZ?! Mogłabym cię sprzątnąć z
powierzchni ziemi jednym zaklęciem, albo zmusiłabym cię do długiego umierania! Nie
dotykaj mnie, ścierwo!

- To czemu tego nie robisz?
Spokojna odpowiedź zbiła ją nieco z pantałyku.

- Nie mam różdżki. – odpowiedziała z zażenowaniem.

Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Różdżka? Zaklęcia? Mugol?

- Z którego szpitala uciekłaś? Zadzwonię po nich i jeszcze dzisiaj…

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Where stories live. Discover now