Rozdział 5. - Cichy dom - ciche życie.

176 23 6
                                    

Mijały kolejne dni, a sytuacja w domu Luke’a wcale się nie zmieniła, można by rzec, że odrobinę się pogorszyła, lub po prostu stała się inna. Schodząc na dół, chłopak miał nadzieję nie spotkać swojego ojca, ale rzadko udawało mu się to po godzinie szesnastej, niekiedy jednak były dni, gdy mężczyzny nie było do późnych godzin w domu; wtedy Hemmings oddychał z ulgą i swobodnie kręcił się po kuchni, lub najzwyczajniej w świecie oglądał telewizję.

W przypadkach, kiedy musiał minąć się z pięćdziesięciolatkiem, nawet na niego nie patrzył. Wstawiał kubek do zlewu lub nalewał sobie kolejną porcję soku pomarańczowego. Czasami też otwierał lodówkę i patrzył w jej wnętrze, tak długo, aż ojciec wychodził z kuchni i chłopak mógł odetchnąć z ulgą. Nie lubił, kiedy mężczyzna mu się przyglądał. Od jakiegoś czasu nie mógł znieść wzroku większości ludzi, którzy chociażby przypadkiem na niego zerknęli. Czuł, że jego całe ciało nagle paraliżował strach, nie mógł zrobić najprostszej rzeczy, nie mógł się na niczym skupić. Był jak puste naczynie, które dosłownie chwilę temu zostało opróżnione do cna i nie pozostała w nim nawet kropelka czegokolwiek. Luke z dnia na dzień czuł, że tracił samego siebie. Nie wiedział, co było tego przyczyną i dlaczego tak się działo, ale bał się tego niezmiernie. Nie chciał po prostu przestać czuć, choć czasami zdarzały mu się myśli, które w jego głowie pojawiły się stosunkowo niedawno. Co, jeśli nagle bym po prostu zniknął? Przestał być?Myśli te odzywały się coraz częściej, co dla Luke’a nie było niczym dobrym, jak wiadomo. Chłopak stawał się wrakiem człowieka szybciej niż można było to sobie wyobrazić. Przecież jeszcze nie tak dawno, bo może z półtora roku temu był jednym z tych szczęśliwych, nie zaprzątających sobie myśli „jutrem” nastolatków. Po prostu żył, cieszył się chwilą, nie przejmował się tym, co pomyślą sobie inni. Był sobą i to mu wystarczało. Co musiało w nim pęknąć, żeby nagle uważał siebie za tak bezwartościowego człowieka, który nie może wypowiedzieć głupiego słowa, bo wydawało mu się, że był na nie za głupi? Miał wrażenie, że każde wypowiedziane przez niego zdanie nie miało żadnego sensu. Było tylko idiotyczną paplaniną, natłokiem nic nie znaczących słów. Blondyn coraz mniej się odzywał, ponieważ miał coraz to więcej do powiedzenia. Czasami miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, co tak naprawdę w nim siedziało, ale skończyło się tylko na wyobrażeniach. Trzymał w sobie każdą złą emocję, każdą łzę, która nie spłynęła po jego policzku. Każde niewypowiedziane słowo, które tego wymagało, wypalało ślad w jego umyśle, powoli przyczyniając się do jego zniszczenia.

To smutne, że młodzi ludzie tak często zatracają samych siebie. Czy kiedykolwiek ktoś się zastanawiał, dlaczego to wszystko ma miejsce? Czy ktoś kiedykolwiek pomyślał „Może podejdę do tej dziewczyny, wygląda na smutną. Wydaje mi się, że potrzebuje rozmowy.” Mało jest na świecie takich ludzi, ale istnieją, niestety od Luke’a trzymali się z daleka, lub po prostu za rzadko wychodził z domu. Co takiego sprawia, że człowiek przestaje czuć się ze sobą dobrze? Co powoduje, że jego największym wrogiem i katem jest on sam? Jak głębokie mogą być zakamarki ludzkiego umysłu i jak straszne mogą kryć się tam myśli… Jednego dnia jesteś szczęśliwy, drugiego wypłakujesz oczy, nie czujesz kompletnie nic, a to wszystko za sprawą czego? Właśnie… Na początku ciężko znaleźć powody złego samopoczucia, ponieważ wtedy wszyscy skupiają się na tym, jak źle się czują i jak bardzo chcą ze sobą skończyć.

Dla Luke’a to nie był jeszcze czas najczarniejszych myśli i scenariuszy. Wtedy po prostu chciał na jakiś czas zniknąć z życia, ewentualnie na miesiąc zamknąć się w pokoju i próbować walczyć z własnymi demonami. Myślał, że jakimś cudem uda mu się zwyciężyć, a jego dawne życie po prostu wejdzie przez otwarte drzwi, lub wróci ze wschodem słońca wślizgując się przez żaluzje do jego małego pokoju. Chciał tak myśleć i bardzo często to robił; często też wypowiadał swoje życzenia na głos, lub w nocy pogrążony w ciemności szeptał je w przestrzeń. Jakby ilość powtórzeń jednego życzenia pozwalała na większe prawdopodobieństwo jego spełnienia. Świat nie był prostym mechanizmem, nic nie było takie, jakby tego chciał chłopak. Zawsze znalazło się coś lub ktoś, kto zręcznie pokrzyżował mu plany popychając go w otchłań depresji.

Wróćmy jednak do stosunków dziecko – rodzić. W domu Hemmingsa ciężko było to nazwać chociażby relacją, bo mijanie się i nie zwracanie na siebie uwagi do tego nie należały. Czasami ojciec chłopaka pokusił się o jedno pytanie, na które za każdym razem dostawał taką samą odpowiedzieć.

- Jak w szkole? – Patrzył na chłopaka wpatrując się w każdy skrawek jego spuszczonej głowy, jakby siłą woli mógł sprawić, iż jego syn spojrzałby na niego.

- Normalnie. – Jedno słowo, które wypowiadane zawsze w ten sam sposób, nie zmieniło się na przestrzeni dwóch lat. Luke coraz częściej czuł obrzydzenie do własnego ojca, dlaczego? Może powodem były wieczne wyzwiska na jego matkę, tak ostre i głośne, że przecinały serce chłopaka niczym szabla. Nie chciał słuchać, ale nie mógł tego powstrzymać. Nie rozumiał, dlaczego mężczyzna mówił to wszystko na głos, nie mógł pojąć tego beznadziejnego faktu. Tym bardziej, że nikt jego ojca nie słuchał, kiedy kolejne raniące uszy chłopaka słowa wydostawały się z jego ust.

I tak to właśnie wyglądało, jedno pytanie, jedna odpowiedź. Pomińmy jednak fakt, że jeżeli już ze sobą rozmawiali, to najczęściej były to kłótnie. Mężczyzna nigdy nie pytał, jak Luke się czuje. Nigdy nie zapytał czy czegoś potrzebuje, nawet jeśli chodziło o jedzenie. Nie zdarzało mu się zapytać, czy potrzebował pieniędzy na lekarstwa lub lekarzy, kiedy blondyn był chory, a było to doskonale zauważalne. Może właśnie dlatego Hemmings czuł się jak totalny śmieć, którym coraz częściej nazywał samego siebie. Odczuwał to ze zdwojoną siłą, ponieważ niezauważany w domu, był także lekceważony w szkole. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej niewidzialny dla świata, zamykał się w pokoju, jednocześnie zatrzaskując drzwi do wnętrza swojego umysłu. Zamknął się w klatce, z której nie chciał wychodzić; właśnie tam czuł się bezpiecznie. Myślał, że jego pokój był najlepszym schronieniem na całej planecie, ale to właśnie tam nachodziły go najgorsze myśli. Pustka otaczała go z każdej strony, powoli zaciskała swoje obślizgłe macki ociekające smutkiem, depresją, wszystkim co złe i niechciane wtedy przez niego; w tamtym momencie nic nie było go w stanie uratować. Nikt nie wiedział, że toczył walkę z samym sobą, więc nikt nie był w stanie go ocalić. On sam nawet o tym nie pomyślał, ponieważ czuł się bezsilny, tak beznadziejnie niezdolny do czegokolwiek, iż zapominał, że jeszcze żył.

Kiedy to wszystko się zmieniło? Dlaczego jestem kimś, kim nigdy nie powinienem się stać? Co się do licha wydarzyło i co siedzi w mojej głowie? Potrzebuję kogoś, potrzebuję czegokolwiek. Pomocy. 

___

Cześć, trochę mnie tu nie było, ale uprzedzałam na początku, że rozdziały nie będą pojawiać się nie wiadomo jak czesto. Średnio mi się podoba, to co napisałam, a pisałam to już jakiś czas temu, chyba jeszcze zimą. Do następnego.

Lots of love x 

Fobia // Luke HemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz