❝Z PRZEZNACZENIEM SIĘ NIE WALCZY.❞
AMARTH OD ZAWSZE TOWARZYSZYŁ CIEŃ TAJEMNICY. Samotność z biegiem lat stała się jej przekleństwem i błogosławieństwem. Oczy wędrownej elfki w pewnym momencie zaczęły się zwracać ku Zachodowi. Pragnęła zaznać spokoju...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Amarth nie była w stanie dłużej przypatrywać się Thorinowi.
Wcześniej niż pozostali opuściła skarbiec, starając się za wszelką cenę uspokoić swój przyspieszony oddech, co w tej sytuacji, nie było szczególnie łatwym zadaniem. Widziała już wcześniej ten szaleńczy błysk w oku, żądzę władzy i złota. Przede wszystkim złota. Pluła sobie w brodę, starając się znaleźć jakieś rozsądne wytłumaczenie dla tak nagłej zmiany w zachowaniu przyjaciela. Nawet nie próbowała wtargnąć w jego umysł, by dowiedzieć się, co się w nim tli. To byłoby dla niej zbyt wiele.
Fili i Kili stwierdzili, że wypadałoby się przywitać z resztą Kompanii. Amarth przystała na ową decyzję z ochotą. Bilbo zaprowadził ich do dolnych komnat, w których przebywały krasnoludy. Uściskom nie było końca. Bombur przez dłuższą chwilę nie wypuszczał jej ze swoich objęć, a po znużonej od braku snu twarzy Balina płynęły łzy radości. I to by było na tyle z dobrych wydarzeń, które miały miejsce w Ereborze.
Najpierw dowiedziała się, że Mithrandir nie czekał na nich na płaskowyżu. To zła wiadomość, pomyślała wówczas. Bardzo zła wiadomość. Co go zatrzymało w Dol Guldur? Co właściwie próbował osiągnąć, wybierając się tam? Czy kwestia Czarnoksiężnika była aż tak poważna?
Później, Thorin zarządził poszukiwania Arcyklejnotu, którego nie znalazł Bilbo. Sam w nich nie uczestniczył. Stał na balkonie i przyglądał się bacznie swoim przyjaciołom, gotów wyzwać na pojedynek każdego, kto zechce zatrzymać skarb dla siebie. Amarth postanowiła nie brać w tym udziału, ku zaskoczeniu Thorina została razem z nim. Nic nie mówiła. Po prostu go obserwowała.
— Thorinie, wszystko dobrze? — zapytała łagodnie krasnoluda, który zerknął na nią niechętnie.
— Mam w swoich rękach cały skarb mych przodków — zaczął rozdrażniony — to na nic, jeżeli nie uda mi się odnaleźć Arcyklejnotu.
— Smaug nie żyje — przypomniała mu znaczącym tonem. — Nie potrzebujesz już Arcyklejnotu do tego, by go pokonać. Twoi ludzie niebawem i tak tutaj przybędą. Możesz odpocząć — dodała spokojnie, chcąc położyć przyjacielowi rękę na ramieniu. Ten wzdrygnął się i odtrącił ją od siebie.
— Nie — warknął stanowczo w jej kierunku, a bijąca od niego groza wręcz ją zmroziła. — Ten klejnot jest spuścizną mego ludu. Nie spocznę, dopóki nie zabłyśnie z powrotem na Tronie Durina. Wątpisz we mnie?
Amarth zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie, nabrała powoli powietrza do ust i rzekła na wydechu:
— Nie byłoby mnie wtedy tutaj.
Thorin, którego znała, by o tym wiedział, dopowiedziała sobie jeszcze w myślach, nim opuściła skarbiec. Musiała wyjść na zewnątrz. Prawie cały dzień spędziła już w półmroku. Odzwyczaiła się od tego. Odzwyczaiła się od Ereboru. Nie przypuszczała, że pod koniec tej wyprawy, będzie się czuła w nim tak... obco. Okłamywała się, kiedy sądziła, że docierając do celu, pozbędzie się swych wątpliwości.