Hongjoong nie miał zielonego pojęcia, czyje imię wymówić. Pragnął od razu ujrzeć każdego z nich, by przekonać się, że wszystko z nimi w porządku, że traktują ich dobrze. Bał się widzenia z Sanem. Jego więź z Wooyoungiem była szczególna i chyba nikogo nie łączyło z szatynem tak wiele, co Choi'a. Joong nie zdziwiłby się, gdyby tamten obwiniał go o jego śmierć, gdyby darzył go teraz niczym innym jak nienawiścią. Mingi po wczorajszym wieczorze mógł zamknąć się w sobie. Hong pragnął dać mu wsparcie, którego niewątpliwie potrzebował, ale prawdopodobnie by nie umiał. A Seonghwa? Cholera, ile on by dał w tamtej chwili, by móc mieć go przy sobie. Tyle razy, ile pomyślał w swoim życiu, iż Park jest bezużyteczny, a często tylko ciąży przy różnych zadaniach, tak teraz nie wyobrażał sobie kogokolwiek innego, za którego ciepłem tęsknił.

- Park Seonghwa.- wypalił i czekał, aż ta przekaże strażnikowi, mającemu go tu przyprowadzić. 

Minęło kilka minut i usłyszał jak kilka par butów odbija się od kamiennej posadzki. Wraz z tym, jak dźwięk stawał się coraz głośniejszy, specyficzny stres narastał w ciele Kima. Jednocześnie tak marzył, by go przytulić, a zarazem bał się, iż tamten będzie się nim brzydził. Zwłaszcza, gdy oni siedzieli tam zamknięci w celi, kiedy on pozostawał na wolności.

Zanim tamten jeszcze wszedł, Hongjoong podniósł się na równe nogi, a dłonie drżały mu jak oszalałe. Po chwili przez próg przeszła sylwetka młodego mężczyzny, ubranego w ten sam strój co poprzedniego dnia, o papierowej cerze, z podkrążonymi ślepiami. Jednak tuż po dostrzeżeniu Honga w pomieszczeniu, jego buzia rozpromieniała, a na usta wkradł się prawdziwie szczery uśmiech. Kim nie potrafił się pohamować i pobiegł do niego obejmując go tak mocno, że nikt nie byłby w stanie ich od siebie odsunąć. Schował nos w zagłębieniu jego szyi, czując jak starszy łagodnie gładzi jego plecy. 

- Nic ci nie jest.- powtarzał niemalże bezgłośnie. 

- Wypada władcy tak spoufalać się z więźniem?- zapytał, próbując rozrzedzić gęstą atmosferę. 

- Nie żartuj sobie. Nawet nie wiesz jak się bałem. Jak San się trzyma? Ja przepraszam, to wszystko przeze mnie. Wyciągnę was z tego, obiecuję. Błagam, nie znienawidź mnie, proszę...- łkał, nie umiejąc już ukrywać emocji, które spłynęły z niego na widok Seonghwy. Poczuł się u niego w ramionach jak w domu, czego nigdy w życiu by nie przypuszczał. 

- W tym nie ma za grosz twojej winy, nawet tak nie mów. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, że widzę cię żywego. Myślałem,  że ciebie też zabili, jak Woo i Changa.- westchnął z bólem, lecz też pewną ulgą. 

- Chang nie żyje?- ta informacja uderzyła w niższego jak grom z jasnego nieba.

- Rozstrzelali go zaraz po tym jak zemdlałeś.- 

- Dbaj o nich, dobrze? Postaram się jak najszybciej to załatwić. Chcą was skazać. Mam tydzień. Bądźcie gotowi, jasne?- szeptał tak, by nikt inny nie usłyszał ich rozmowy. Po kryjomu, dosłownie w sekundzie, w której strażnik mrugał, Hong wrzucił do kieszeni Hwy swój scyzoryk.- Na wszelki wypadek. 

- Będzie dobrze Joongie, tak?- Seonghwa odchylił się delikatnie i odgarnął kosmyk z czoła chłopaka. W rzeczywistości nie wiedział, czy uda im się z tego wyjść. Być może tu wkrótce czekała na nich meta, jednak w ciągu tych kilku miesięcy zyskał tak wiele, że chyba przestał się obawiać, bo w końcu był szczęśliwy. Jakimś cudem. Mając go przy sobie.

- Koniec. Wyprowadźcie więźnia.- zarządziła Soyeon i gestem dłoni wskazała na dwudziestotrzylatka. 

- Kocham cię.- rzucił, kiedy ochroniarz wypychał go na korytarz. "Kocham cię"... te słowa zadudniły w głowie Hongjoonga, dobijając się do tej cząstki jego duszy, o której istnieniu zazwyczaj nie pamiętał. Poczuł jak jego serce dosłownie łamie się w pół, a przy tym wypełnia przyjemnym otulającym ciepłem. Ta najszczersza, ulotna radość zabłysnęła w jego wnętrzu. Pierwszy raz, tego rodzaju wyznanie miało dla niego sens. Pragnął już mu odpowiedzieć, lecz zniknął za drzwiami.

"Ja ciebie też."

Soyeon wpatrywała się w Kima, lecz nie zdołała zadać żadnego pytania, ponieważ do klaustrofobicznej sali wszedł San. Joong miał wrażenie, jak ziemia się pod nim zapada, kiedy wzrok chłopaka napotkał ten jego i krzyżując się, wymienili więcej spostrzeżeń, niż dało się to zrobić za pomocą słów. Zgodnie z poleceniem, tym razem usiedli przy dwóch przeciwległych krańcach blatu. Hongjoong nie miał pojęcia co z siebie wykrztusić i czy cokolwiek w tych okolicznościach było odpowiednie. Toteż to San zaczął. 

- To twoi rodzice, tak? Domyśliłem się... już dawno. Jednak po tym jak nie zastrzelili nas razem z Panem Changiem, miałem już pewność.- jego głos drżał, jakby miał zaraz się złamać. Nie było w nim żadnego rodzaju wyrzutu, a zmęczenie oraz przeszywający smutek, bardziej wyraźny, kiedy zaczynał mówić. Przepłakał wiele godzin, bo na jego policzkach wciąż było widać stróżki po łzach, a co  kilka sekund pocierał zaczerwieniony nos rękawem swojej bluzki. 

-  Pewnie wcale nie chciałeś mnie już więcej widzieć na oczy. Ja naprawdę dostając się tutaj, sądziłem, że jakoś nam się uda, że będziemy w stanie dotrzeć do ostatecznego celu i wszystko się w końcu ułoży. Nie wiem kto mógł nas zdradzić. Odpowiadam za śmierć...- wyjaśniał, nerwowo gestykulując rękoma, lecz przy tamtym zdaniu, blondyn przerwał mu, nie mogąc tego dłużej słuchać. 

- Przestań... Ja... ja jestem wdzięczny, że to się stało.- wycedził, sam nie wierząc do końca w to co właśnie wyszło spomiędzy jego warg. Hongjoong wyglądał jakby ktoś go mocno uderzył po twarzy. Nie pojmował, co drugi mógł mieć na myśli.- Dobrze wiesz, że Wooyoung był chory. To się ciągnęło od trzech, czterech miesięcy. Pamiętasz, kiedy najpierw sądziliśmy, że to zatrucie, potem że ma kryzys, że jego senność, budzenie się w środku nocy z bólem, otępienie, to nic strasznego, wynik przemęczenia i nic poważniejszego? Żalił się tylko mi. Często wspominał od tamtej pory, iż coś dziwnego się z nim dzieje. Początkowo sam uznawał to za błahostkę. Niedługo przed naszym wyjazdem udał się do Jaebina, by ten sprawdził, co odpowiada za jego stan. To nie był tylko gorszy okres, a wyrok. Jaebin nazwał to chorobą Creutzfeldta-Jakoba i pewnie więcej wiesz o niej niż ja. Mi zapadły tylko słowa Woo, który przyszedł do mnie zapłakany tego popołudnia, mówiąc, że to jego koniec. Co nocy słyszę to jedno zdanie w mojej głowie, jak cholerną klątwę. Powiedział również Seonghwie. Nie znoszę go, z czego pewnie zdajesz sobie sprawę, ale pozwolił by jego lekarze dbali o niego, uśmierzali objawy, ukajali ból oraz pomagali przetrwać tą ostatnią prostą tak, aby być samowystarczalnym. We wczorajszym wieczorze jest coś słodko-gorzkiego, bowiem nie raz żalił mi się, że czuje się jakby był dla nas tylko problemem, że wkrótce stanie się już zupełnie nieprzydatny, a ktoś może wręcz stracić życie broniąc go, kiedy on nie będzie już w stanie obronić się sam. Dzięki temu, że wczoraj poświęcił swoje życie dla ciebie, odszedł wiedząc, że zginął ratując ciebie. Poczuł się potrzebny. Poczuł, że nie zabiła go żadna słabość, ani choroba, a odwaga i lojalność. On chciałby odejść w ten sposób. To mnie pociesza.

Próbował się uśmiechnąć, jednak ten śmiech złamał się w szloch. Nie znajdzie już na ziemi drugiej takiej osoby. Wszystkie ich plany runęły w gruzach. Ich dom gdzieś na końcu wszechświata. Ich wspólne wschody i zachody słońca, rozgwieżdżone noce, upalne dnie. Nie istniał nikt, kto wysłucha go jak on, nie znajdzie się nikt, kto zaufa mu jak on, nikt, kto da więcej niż cząstkę siebie, ponieważ Wooyoung oddał mu całe swoje serce. A serce miał tak duże jak mało kto, tak niewinne i dobre, niepasujące do tego co oferował mu los. San tracąc swojego najlepszego przyjaciela, a może kogoś znacznie bliższego, stracił też cząstkę siebie, bardzo ważną, gdyż przynoszącą mu szczęście. A najgorsza była ta niema prośba szatyna, by się nie poddał, bo to wcale nie koniec, tylko nowy początek. Problem w tym, że jasnowłosy nie pragnął zaczynać od nowa bez niego. 

- San...- Hongjoong złapał go za dłoń.- Proszę...

- Zrób to dla niego. Wszystko co zamierzasz zrobić, spełnij dla niego. Tylko na tym mi zależy. I nigdy nie mów, że to twoja wina. Zdzieliłby cię za to tą okropną żółtą szmatką, którą Mingi zawsze wyciera broń.- zaśmiał się przecierając oczy wolną piąstką.- Obiecujesz mi to?

- Tak. Przyrzekam.- 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now