4.

33 7 0
                                    

– Winnie –
Położyłam się na łóżku, przeciągle wzdychając. W moich dłoniach znajdował się srebrny wisiorek z minimalistyczną różą, który w kółku obracałam. Miałam nadzieje, że Bruce przestanie zadawać się z tym szemranym towarzystwem. Że po wyjściu z więzienia ustatkuje się, znadzie normalną pracę. Zwyczajnie przestanie być typem spod ciemnej gwiazdy, których było dużo tutaj, w Bal Hourbor. Te wszystkie nielegalne walki, wyścigi, handle czy co oni tam jeszcze robili, było u nas na porządku dziennym. Patrole policyjne już nawet nie przejeżdżały po Tych uliczkach bez wyrażnego nakazu. Ich władza nie sięgała aż tutaj. Jednak wraz ze spotkaniem Rowdy'ego wiedziałam, że nie przystał. To było niemożliwe. Rush Rowdy był powszechnie znany w mieście jako największy chuligan i wandalista naszego pokolenia. Jego grafitti obecnie znajdowało się na co drugim budynku, nie zawsze z pięknym i pochlebnym przesłaniem. Był "mistrzem" na torze motocyklowym. Przynajmniej zawsze tak mówiły te wszystkie podniecone nastolatki, kiedy tylko przekraczałam próg ich łazienki. Pomimo opini jaką sobie zdobył, każdy nastolatek chciał go znać. Chciał obracać się w kręgu jego znajomych, choć ponoć był dość skryty. Właśnie, ponoć. Nikt praktycznie go nie znał. Te wszystkie plotki, historyjki, bajeczki równie dobrze mogły być wyssane z palca. Najczęściej były to relacje dziewczyn czy też chłopaków, którym jakimś sposobem udało się wkręcić na jakąś imprezę na której akurat on był.

Nie miałam pojęcia, że mój brat się z  nim zadaje. Choć mogłam się domyśleć. Boże, jak tylko myślałam o tym, że ktokolwiek się w szkole dowie, miałam wielka ochotę wrzasnąć w swoją poduszkę. Już widziałam oczami wyobraźni te wszystkie spojrzenia, szepty a może i nawet kolejki pełne sztucznych uśmiechów i nieszczerych obietnic. Dokładnie tak było, kiedy wyszło, że Batman jest moim bratem. Oni dosłownie oszaleli. Przed moją szafką koczowało co najmniej dziesięciu uczniów, a reszta, tych mniej odważnych, bądź tez wścibskich, stała na uboczy, przyglądając się wszystkiemu. Chcięli wiedzieć o każdym aspekcie jego życia. Co robł, z kim, co jadł, co uwelbiał, co nienawidział. Wszystko, dosłownie wszystko. I właśnie wtedy uderzyło do mnie jak słabo znałam własnego brata. Olewajac już jego szemrane interesy. W końcu każdy miał coś za uszami, czasem to coś okazywało się więzieniem, ale cóz... Jasne, że byłam nim rozczarowana. Porządnie rozczorowana. Jednak wtedy dotarło do mnie, że nie znałam podstawowych rzeczy. Nie wiedziałam z kim się przyjaźni, czy kogoś ma, co lubił jeść , na co miał alergię, czy miał jakiś wrogów. Nic, kompletna pustka. Nawet nie byłabym w choćby sześćdziesięciu procentach pewna co do jego rozmiaru buta. Czy też czy był uczulony na truskawki czy może na cytrusy.

Opadłam głową na poduszkę, przymykając powieki. Tak bardzo miałam już tego wszystkiego serdecznie dość. Nie mogłam się doczekać matur, kiedy wreszcie będę już mogła wyjechać, skupić się na sobie. Oszczędności na studia znajdowały się w bankowej lokacie, do której co miesiąc dorzucałam jakieś grosze. Tak bardzo nie umiałam się doczekać wyjazdu. Wyjazdu z tego cholernego, zapuziałego miasteczka. Uwolnienia się od tej złej energii, która wręcz unosiła się w powietrzu. A było tak blisko. Mój upragniony wyjazd był niemalże na wyciągnięciu ręki. Wystarczyło tylko przeczekać te kilka, beznadziejnych miesięcy a później z szerokim uśmiechem powiedzieć "Adiòs, Bal Hourbor" i więcej tu nie wrócić. Już nigdy, przenigdy nie postawić tu swojej stopy. Nigdy.

***

Przymknęłam na moment powieki, ziewając. Lekcja biologii z panem Galem nie była zbyt...ciekawa. W zasadzie to większość uczniów na niej spała, a reszta siedziała na telefonach. Pan Garret jakoś nie specjalnie się tym przejmował, cały czas coś notował na białej tablicy, wydając przeokropne dźwięki tymi koszmarnymi mazakami, przez co minimum trzy razy w ciągu jednej lekcji miałam ochotę podejść i wyrzucić za okno wszystkie te cholerstwa. Znużona, spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie, poprawiając ułożenie mojej głowy na lewej ręce. Wskazówki wskazywały godzinę za pięć drugą, co oznaczało, że do wyjścia ze szkoły pozostała jedynie lekcja wf'u.

– Pamiętajcie o zrobieniu zadania ze strony sześćdziesiątej pierwszej w podręczniku! – wykrzyczał pan Gale, zaraz po dzwonku. Na sali rozbrzmiał ogromny gwar, świadczący o powstałym ruchu wśród młodzieży. – Do jutra, dzieci! – dodał, kiedy ja już byłam dwa metry za drzwiami.

Na korytarzu jak zwykle panował wielki rozgardiasz. Uczniowie szwendali się po prostu wszędzie. Plecaki znajdowały się w niemal każdym zakątku, a odór potu mieszał się z perfumami nas wszystkich, tworząc, bądź co bądź, paskudną mieszankę. Przegryzłam lekko wargę, poprawiając szelki swojego plecaka. Pozostało mi jedynie bezpiecznie dotrzeć do szatni damskiej, gdzie zamierzałam się szybko i sprawnie przebrać w strój treningowy. Pani Dott poważnie podchodziła do naszych lekcji wychowania fizycznego. Twierdziła, ze kluczem do sukcesu każdego z nas jest wysiłek fizyczny, strużka potu na czole oraz dobrze rozgrzane mięśnie. Tak, prawdopodobnie brakowało jej piątek klepki.

Po trzech minutach szczęśliwie dotarłam do swojego celu. Zamaszyście otwarłam drzwi, momentalnie przystając w miejscu. Cholera, co za niewyżyci nastolatkowie. O jedną z szafek była oparta, a raczej przyciśnięta, półnaga Stephanie Krazuer, nad którą wisiał Hilton Ferres.

– Przepraszam – bąknęłam zawstydzona, widząc jak para odwraca się w moja strone i patrzy na mnie spłoszona. Szybko się wycofałam, zamykając przy okazji drzwi.

Oparłam się o ścianę, biorąc kilka uspokajających wdechów. Było to conajmniej niezręczne, biorąc pod uwagę fakt, że brunetka od dwóch lat była w szczęśliwym związku z chłopakiem z przeciwległej klasy - uroczym Ciltonie McCartneyu. Z kolei Hilton był znany ze swoich szkolnych podbojów, i cóż, nieprzeciętnej głupoty. Chłopak powtarzał już czwarty raz drugą klasę, sukcesywnie z roku na roku posiadając co raz to gorsze oceny na świadectwie.

Po kilku minutach, które wydawały mi się trwać wieczność, postanowiłam otworzyć drzwi. Z zakrytymi oczami wparowałam do środka.

– Mam zamiar się przebierać na wf, więc mam nadzieję, że jesteście ubrani. Liczę do trzech – zawiadomiłam, przełykając ciężko ślinę. – Raz...

– Spokojnie, jesteśmy ubrani – zawiadomił mnie chłopak, na co z ulgą opuściłam trzymaną rękę.

– Bogu dzieki – odetchnęłam, przecierając palcami powieki.

Blondyn nonszalancko opierał się o żółte szafki, z kolei dziewczyna stała z boku z mina męczennika. Oho.

– Proszę cię, nie mów nikomu co tu zobaczyłaś – zaczęła niemal błagalnym tonem. – Proszę, Nerd... Fisher – dodała, lekko się spinając.

Przewróciłam osentencyjnie oczami. Co za wtopa, laska się niemal płaszczyła przede mną, a wciąż się naśmiewała z moich dobrych ocen i nędznego przezwiska nadanego we wczesnej podstawówce.

– Jasna sprawa, Clinton o nim się nie dowie - zapewniłam ją, rzucając plecak na jedną z ławek. -  W końcu komu miałby powiedzieć Nerdowiec, co? - dodałam z przekąsem, widząc jak ją dopada zażenowania. Fantastyczny widok.

———
Mam nadzieje, że się podoba!
Do następnego!

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 31, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Quiet heartsWhere stories live. Discover now