Wchodząc do pokoju, przetarłam zmęczona powieki, a następnie zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Odłożyłam na komodę okulary, kładąc się do swojego cieplutkiego łóżka i momentalnie zakopując się w nim po samą szyję. Normalnie to jeszcze bym pewnie powtarzała materiał do szkoły, jednak z powodu jutrzejszego całodniowego meczu nie było to potrzebne.

***

Skierowałam się na sektor siódmy, kurczowo ściskając w ręce swoją czarną torbę. Dookoła wszyscy krzyczeli albo piszczeli, żywo przy tym gestykulując. Nienawidziłam tego. Choć bardzo ceniłam ducha rywalizacji, tak te wszystkie sztuczne "festyny" organizowane przez szkołę, były po prostu według mnie zbędne. Nasza drużyna – Red Sharks – była jedną z najlepszych w całym stanie. Dlatego dyrektor uwielbiał każdego z zawodników, a ich zwyczajnie sparingi były traktowane jako święta szkolne.

Po kilku minutach wreszcie dotarłam na swoje miejsce. Will posłał mi radosny uśmiech, ukazując rząd jego prościutkich zębów. Takie o to były rezultaty noszenie aparatu ortodoksyjnego przez ładne cztery lata.

– Hej, Winnie – przywitał się, biorąc ode mnie paczkę chipsów. Możecie nazwać nas i nawet sknerami, ale zwyczajnie woleliśmy przemycać żarcie z supermarketów niż wydawać całe cztery dolary na durne dwieście gram popcornu.

– Cześć, Duncan – odpowiedziałam, wygodnie sadowiąc się na niebieskim krzesełku. Mecz miał się rozpocząć za około piętnaście minut. Po przeciwnie stronie boiska stała już drużyna z bodajże Tarpon Springs.

– Co u ciebie? – zagadał, na co odwróciłam głowę w jego stronę, patrząc na niego ze zdezorientowanie. Co on, z choinki się urwał? – No wiesz... Z sytuacją – dodał, niepewnie na mnie spoglądając.

Niemal przewróciłam oczami na jego pytanie. No jasne, że go to interesuje. Przecież przez najbliższe dwa tygodnie to właśnie Bruce Fisher będzie gorącym tematem w Bal Haurbor High School. Jak i również z pewnością na całych tych szemranych uliczkach.

– Normalnie – odparłam niewzruszenie, wzruszając ramionami. – Jak zwykle – dodałam, mimochodem unosząc lewą brew ku gorze.

Cholerny nawyk.

– Oh, to świetnie – mruknął pod nosem, bardziej się ode mnie odwracając. Ledwo co powstrzymałam prychnięcia na jego zachowanie. O boże, było to tak dziecinne.

Z rozbawieniem obejrzałam niemal cały mecz. Nie nudziłam się zbytnio. Dobrze znałam zasady footballu, dlatego z zainteresowaniem śledziłam ruchy zawodników. Szczególnie dłużej na nim. Brunet z numerem 56 w pozycji rozgrywającego, przepięknie wyglądał w tym ciasnym wdzianku. Jego tyłek wyglądał... o tak.

– Ej – szepnął do mnie Will, szturchając mnie niezbyt dyskretnie w żebra. Z morderczym wzrokiem odwróciłam się w jego kierunki, sycząc lekko pod nosem.

– Ałć? – mruknęłam ironicznie, wyginając usta w sarkastycznym uśmiechu. Oh, dajcie już spokój!

– To nie on? – zapytał, wskazując jakiś puntk oddalony od nas o dwa sektory. – Twój brat? – dopytał, kiedy ja już całkowicie pochłonięta moimi myślami, skanowałam jego sylwetkę.

Rozszerzylam oczy faktycznie go poznając. O cholera, co on tu robi!?

– Cholerny idiota – mruknęłam pod nosem, wyciągając z kieszonki torby stary model Huaweia.

Do Bruce:
Co ty tu robisz? Nie powinieneś przychodzić!

Kliknęłam wyślij, patrząc uważnie na niego. Duncan w tle cały czas o czymś mówił, jednak niezbyt go w tamtej chwili słuchałam. Kiwałam jedynie w kółko głową, zgadzając z nim ze wszystkim. Po chwili mój wzrok przeniósł się na jego towarzyszy. Dwóch przydupasów  z wczoraj stało obok niego, a jeszcze jeden inny chłopak był bardziej za nimi, skryty w cieniu. Zmrużyłam oczy, chcąc go zobaczyć jednak wtedy białowłosy wskazał na mnie palcem, mówiąc coś do reszty. Momentalnie odwróciłam głowę w bok, zsuwając się niżej na krześle.

Quiet heartsWhere stories live. Discover now