× Eight ×

60 9 19
                                    

Gwiazdki i komentarze mile widziane, pocieszają Harry'ego

Denerwował się. Ręce pociły mu się ze stresu. Prawdopodobnie gdyby nie masowe ilości dezodorantu czarna koszula, którą miał na sobie przesiąkłaby potem pozostawiającym żółte plamy. Idealnie ułożone włosy zostały zmierzwione przez jego dłonie, kiedy co chwilę je przeczesywał i plątał. Paznokcie zostały na szczęście nieruszone przez lakier, który na nich spoczywał. Drażniący zapach oraz smak zdecydowanie zniechęcał go do obgryzania.

Po raz pierwszy szedł na bankiet. Możliwe, że jego stres nie byłby tak wielki, gdyby nie świadomość, że większość osób znajdujących się tam to mordercy z krwii i kości. To nie będzie zwykłe, legalne spotkanie biznesowe.

Wyszedł z pokoju, ciągnąc za mankiety marynarki. Jasny garnitur leżał na nim idealnie. Wzór kwiatów od razu przypadł mu do gustu. Krój spodni był inny niż zazwyczaj nosił — dopasowane w udach, powoli się rozszerzające od kolan. Dzwony były modne, nie raz zastanawiał się, jakby wyglądał w nich, jednak nieustannie pozostawał przy czarnych rurkach.
Marynarka opinała się na jego ramionach, pozostawił ją rozpiętą by mieć więcej swobody. Koszulę początkowo zapiętą po ostatni guzik wpuścił w spodnie. Niesworne włosy, które robiły się coraz dłuższe ułożył starannie. Zadbał o szczegóły w postaci sygnetów zdobiących jego szczupłe palce oraz naszyjnika z krzyżykiem.

Dobrze dopasowany strój dodawał mu pewności siebie, zdecydowanie ostatnio mu brakującej.

Przy frontowych drzwiach założył butych. Sztywne, czarne skórzane na lekkim obcasie. Zasznurowane zbyt mocno uciskały jego stopy. Starał się je rozchodzić, krążąc w kółko po małej przestrzeni.

— Czemu chodzisz jakbyś miał zaraz jajo znieść?

— J-ja...— zaczął nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Jego wzrok zatrzymał się na Louisie. Czarne rurki opinały jego nogi, podkreślając grubsze uda i zapewne pośladki, których brunet ujrzeć nie mógł. Na tors założył czarny dopasowany golf. Granatowa marynarka przełamywała czerń i podkreślała jego wcięcie w talii.

— Idziemy — rzucił szatyn, wymijając Harry'ego. Brunet zeskanował ciało mężczyzny od tyłu, zatrzymując swój wzrok dłużej na pośladkach. Zobaczywszy na stopach niebieskookiego czarne, wyczyszczone vansy prychnął cicho pod nosem.

— Myślałem, że miało być elegancko...

|×××|

Impreza była sztywna. Wręcz ociekała powagą, a zarazem oszustwami. Spojrzenia, które Harry zdążył zauważyć były pełne szyderstwa. Jakby każdy tylko czekał na idealną okazję by wbić ci nóż w plecy. Szampan dla osób towarzyszących — w przeważającej liczbie kobiet — oraz whisky z lodem dla "biznesmenów". Wszyscy chodzili z kieliszkami, stukając się z przypadkowymi osobami i zaczynając rozmowy o najnowszych działalnościach.

Brunet nudził się niemiłosiernie. Starał się unikać każdego, zaszywając się w kącie dużego pomieszczenia. Louis opuścił jego bok po paru minutach pobytu tutaj. Zagubił się lekko w tłumie, jednak odnalazł miłego kelnera, który z chęcią podawał mu pełne kieliszki szampana z bąbelkami.

— Długo to zazwyczaj trwa? — zagaił, odbierając nowy trunek z tacy kelnera.

— Zazwyczaj do północy jest sztywno, każdy chodzi jakby miał kołek w dupie, a później towarzystwo zaczyna pić mocniejsze rzeczy i wszyscy stają się pijani. Kwestia godziny i nikogo nie ma — odparł z uśmiechem.

— Będziesz skazany na moje towarzystwo jeszcze przez wiele godzin — zaśmiał się. Kelner zawtórował mu w tym, rozluźniając się.

— Harry.

— Niall — uścisnęli swoje dłonie, wdając się w miłą pogawędkę. Blondyn udawał, że pracuje w dalszym ciągu podając szampana brunetów bądź najbliższym osobom.

Minuty upływały, a oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Przy dobrym towarzystwie czas nie miał nigdy znaczenia. Szampan zamienił się na drinki serwowane przez Nialla, nuda ustała. Wieczór stał się przyjemniejszy dla nich obu, blondyn nie musiał użerać się już z sztywnymi mężczyznami i pogardliwymi lub — co gorsza — zalotnymi spojrzeniami kobiet. Natomiast loczek przestał liczyć każdą upływającą sekundę i obserwować całe otoczenie. Zrelaksował się.

— Harry — przy ich stoliku znalazł sje Louis, który patrzył surowym wzrokiem na bruneta. — Wszędzie cię szukałem, dlaczego siedzisz tutaj? Powinieneś poznawać się z innymi.

— Poznałem się —mruknął, nie przerywając kontaktu wzrokowego. — Z Niallem — dodał, wskazując na swojego nowego kolegę.

— To nie jest nasze towarzystwo. Mówiłem Ci, żebyś się zachowywał przykładnie tymczasem ty się do cholery chowasz — gniew zaczął objawiać się w głosie Tomlinsona. — Myślę, że Neil ma pracę, do której radziłbym mu wrócić. A ty idziesz ze mną.

— Do zobaczenia kiedyś — powiedział krótko brunet, machając do oddalającego się kelnera. Bez słowa sprzeciwu wstał z krzesła i podążał za Louisem.

— Nie podobał mi się ten blondasek, za bardzo się do ciebie łasił.

— Czy ty jesteś zazdrosny?

— Nie, ale nie pozwolę byś na oczach wszystkich flirtował z kimś innym. Jesteś moją osobą towarzyszącą, moją dziwką — szatyn odwrócił się gwałtownie, przyszpilając młodszego chłopaka do ściany. Korytarz, na którym się znajdowali był opustoszały, głośny szum rozmów z sali docierał tam, z pokoi hotelowych było słychać jęki lub krzyki. Jednak nikogo nie było w pobliżu.

— Nie nazywaj mnie tak — mruknął cicho, starając się zachować twardą postawę, mimo bliskiego kontaktu z mężczyzną.

— Jak? Dziwką? — zapytał retorycznie, pocierając nosem żuchwę chłopaka. Harry kiwnął delikatnie głową w odpowiedzi, wstrzymując oddech. — Ależ kochanie, dlaczego miałbym cię tak nie nazywać? Przecież jesteś dziwką.

— N-nie...

— Chcesz się przekonać? — szyderczy śmiech wydobył się z głębi gardła szatyna. Kiedy przerażony loczek pokręcił szybko głową w zaprzeczeniu, zderzając się lekko o czoło drugiego mężczyzny, nie mógł odpuścić okazji. — A ja jednak myślę, że chcesz. Dalej, kochanie, nie wstydź się.

— Proszę nie — wychrypiał bruent, bliski placzu.

— Kim jesteś?

— D-dziwką —  wymruczał cicho, spuszczając wzrok.

— Jeszcze raz. I spójrz mi w oczy — twardy ton rozniósł się w przestrzeni, kiedy Tomlinson podniósł głos.

— Jestem dziwką — jego głos załamał się pod koniec. Ogniki satysfakcji tańczyły w zimnych, niebieskich tęczówkach. Czuł się podle.

— Kogo?

— Twoją.

— I nie mogłeś tak od razu? Jednak dobry chłopiec z ciebie — szatyn poklepał lekko po czerwonym policzku Harry'ego. Złożył deliktany pocałunek — idealne przeciwieństwo jego okrutnego zachowania — na linii jego szczęki. Odsunął się na bezpieczniejszą odległość, podziwiając zrujnowanego chłopaka, który z całych sił starał się utrzymać łzy w oczach i prostą postawę.

Parę minut później Tomlinsona nie było na korytarzu, został sam Styles. Dokładnie jakby wydarzenie sprzed chwili nie miało miejsca. Jednak łzy spływające po policzkach bruneta, szloch wydobywający się z ust i upokorzenie, jakie czuł było zbyt prawdziwe by je zlekceważyć. Uraz w psychice stawał się coraz większy.

Nie wiedział, że to dopiero początek. Początek jego piekła, które będzie uważał za niebo...

|×××|

Dzisiaj mamy dość dużo dialogów i trochę krótszy. Zaczynamy rozwijać akcję, będzie się działo

Do You Know Who You Are? ~ LSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz