1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy

Zacznij od początku
                                    

Słowa Vincenta opływały dziwną, oblaną złotem szczerością. Zupełnie tak, jakby mężczyzna, przed pojawieniem się na scenie politycznej, przesiedział kilka ostatnich godzin przy książkach z dziedziny psychologii, douczając się idealnych taktyk manipulacji i sposobów wpajania swoich kłamstw obranych w słodką, złocistą prawdę, której nikt nie miał odwagi podważyć. Jego słowa reporterzy i kamery łykali jak pelikany, nie byli w stanie przetworzyć w myślach odpowiedzi polityka, a zaraz zadawali kolejne pytania, nie myśląc nawet, czy to, co odpowiedział mężczyzna, było w ogóle bezpośrednią odpowiedzią na pytanie. Nie przejmowali się tym, pędzili z pytaniami, dopóki dostawali uwagę i koncentrację nowego kandydata na stanowisko prezydenta kraju.

Niemniej każde słowo miodowowłosego brane było z ogromnym ziarnem soli przez dwóch, pozostałych polityków stojących na uboczy całego, ogromnego korytarza wystrojonego w odcieniach gustownej bieli, szarości z przebłyskami czerni i szlachetnego marmuru. Za jedną z takich ścian, przy pobliskiej toalecie, praktycznie skrywając się za doniczką z jakąś pomniejszą tują, stała dwójka mężczyzn, oglądających całą sytuację z bocznego widoku.

Nikt niespecjalnie nie zwracał uwagi na Charliego, którzy przyjechał z Milesem do budynku telewizji do Ruby, pracującej jako prezenterka telewizyjna. Nie spodziewał się jednak, że padnie w siedlisko swojego nowego wroga.

Miles mlasnął pod nosem, wybudzając tym samym Charliego z dziwnego transu, w który wpadł od samego zapatrywania się w postać swojego nowego przeciwnika.

— Co myślisz? — szepnął niezgrabnie Charlie, trącając lekko w bok swojego przyjaciela.

— Jest przystojny.

Charlie wywrócił oczami.

— To wiemy.

— Niby hot, ale jednak bije mi od niego jakaś taka dziwna aura. Przypomina o wiele bardziej gwiazdę agresywnego rapu z dwa tysiące piętnastego roku, mającego w repertuarze same tytuły o synonimach do słowa „Pussy", a nie kandydata na prezydenta najpotężniejszego kraju na świecie.

Charlie zerknął nieznacznie w stronę rudowłosego przyjaciela, po czym skierował się ponownie w stronę miodowłosego niezmiennie otaczanego przez grupkę reporterów. Nie chciał oceniać Vincenta po wyglądzie, to było najgorsze, co można byłoby zrobić, nie ważne, czy działało się w polityce, urzędzie miasta, czy pobliskim McDonaldzie. Jemu samemu mówili, że wygląda zbyt młodo na prezydenta, nikt nie będzie brał ich kraju na poważnie, kiedy na spotkaniach międzynarodowych będzie pojawiać się reprezentant o twarzy szesnastolatka. W przypadku kiedy takie słowa padały w jego stronę, mówił, że wygląd w tym przypadku ma najmniejsze znaczenie. Podobnie było też w przypadku Vincenta, mimo że w tym przypadku nie potrafił nie zgodzić się z Milesem. Vincent Lawrence wyglądał jak mokry sen nastolatek wyjęty z plakatu dołączonego do gazetek o gwiazdach. Był przystojny, szczupły, wysoki, a do tego posiadający charakterystyczny tatuaż, który najbardziej intrygował Charliego. Nie wyglądał jak ktoś, kto łatwo dostałby pracę adwokata, a co dopiero zyskał odpowiednie względy aby startować na prezydenta.

— Ma ładny tatuaż.

— No, jakby zrobił go sobie igłą i przeterminowanym tuszem w więzieniu.

Charlie westchnął z dezaprobatą. Dostrzegł, jak Florence Vasquez szarpnął nieznacznie rękaw ubrania Vincenta, po czym po wymienieniu kilku szeptów, mężczyzna miło i pokornie pożegnał się z pobliskimi dziennikarzami, zaraz przebijając się przez ścianę kamer i mikrofonów. Charlie biegł za nimi badawczym spojrzeniem. Zaczepił swoje oko na długich, chudych nogach, miłym i stanowczo zbyt ufnym uśmieszku, który, gdy tylko odwrócił się plecami do kamer, wykonujące za nim nieznacznych kilka kroków, od razu znikł, przybierając kamienny, wręcz przerażający obraz.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz