20. „Dziekuję ci za to, że byłeś..."

100 3 0
                                    

Gdy zorientowałam się, że jestem cała podpięta do tych dziwnych kablów i, że mam kroplówkę od razu popatrzyłam na wszystkich.

Każdy się na mnie patrzył, jakby czekali na moje wytłumaczenie, ale przecież po co? Oni i tak znają już pewnie prawdę.

Widziałam te ich miny, które adekwatnie wyrażały, że chcą coś powiedzieć, ale nie wiedzą od czego zacząć.

Postanowiłam być tym pierwszym.

—Nooo cóż... wiecie już zapewne?—zapytałam resztę.

Nikt nie odpowiedział. Mogłam się tego spodziewać, ale nie potrzebowałam tego, po prostu to wiedziałam.

—Skarbie...—zaczęła mama.

—Witam. Widzę, że obudziła się pani.—przerwał doktor mamie, wchodząc do sali na której jako jedyna byłam.

—Czemu jestem podpięta do tych je- dziwnych
kabli?—spytałam zdezorientowana.

—Musimy zatrzymać panią na kilkudniowe obserwacje dla bezpieczeństwa. Ostatnio dosyć często pani mdlała i nie zaczęła chodzić na chemioterapię co skutkowało u pani śpiączka.

—Muszę być na tych obserwacjach? Przecież mam dużo czasu.—odparłam.

Nie wiem co takiego złego powiedziałam. Nic. Bynajmniej dla mnie, ponieważ moja mama razem z Jasmine wyszły zapłakane z sali. Nick, Scott wraz z moim bratem też wyszli, żeby ich uspokoić.

—Coś źle powiedziałam?

—Pomyliła się pani.—zaczął doktor.—Zostało pani niecały miesiąc.

co...

W tym momencie mnie zatkało, bo przecież wszystko się układało miałam mieć dwa-trzy miesiące plus jeszcze jakby chodziła na chemioterapię miałabym dodatkowy czas...

—A..ale...- a co z chemioterapią?—ledwo co wydukałam przez mój płacz.

—Przez ostatni czas pani choroba się dosyć mocno rozpowszechniła... Chemioterapia już nic tutaj by nie pomogła.—odpowiedział mi na to.

—Wyjdźcie stąd!—krzyknęłam.

Nie miałam ochoty nikogo widzieć w tej sali. Dosłownie. Byłam załamana. Przecież miałam takie cudowne plany, marzenia. W końcu udawało mi się mieć normalną relacje z Lucasem... Z Jasmine mogłabym to przecież jeszcze odbudować. Czemu ja nie mogę mieć takiego samego szczęścia jak Jas, że uratowali jej z choroby... Czemu ja muszę mieć tego pecha?

***

Była 19:38.

Obudziło mnie pukanie, które nie ustępowało ani na minutę. Miałam taki piękny sen przecież o zdrowym i normalnym życiu z nie do zrealizowania marzeniami.

KURWA TE PUKANIE JEST JUŻ ZBYT NACHALNE.

—Proszę, wejść!

Momentalnie w drzwiach ukazał się Luc. Osoba, której najmniej się tutaj spodziewałam.

Nim się otrząsnęłam z transu Lucas był tuż nade mną. Usiadł na krześle i... moment. Czy on mi właśnie przeniósł róże? Słodko.

—Hej. Jak się czujesz?—zaczął jąkać się Luc.—Kurde co ja pieprze, przecież wiadomo, że kiepsko się czujesz, ale matoł ze mnie.

Zaśmiałam się. Brakowało mi go. Jego mętliku. Głosu. I wszystkiego co było związane z nim.

—No... a więc te róże są dla mnie?

Love blinds YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz