Hwa liczył w myślach czas, czując jak jego serce bije jak oszalałe, niejako narzucając tempo kolejnych liczb. Stał blisko drzwi, co było niebezpieczne, gdyż z góry co chwilę spadały jakieś kawałki konstrukcji. Miał wrażenie, że słyszy czyjeś wołanie, ale nie był wcale pewien do kogo należy i możliwe, że ktoś na górze jeszcze walczył o przetrwanie. Było to okropne, nawet dla niego. Nie wyobrażał sobie cierpienia, w jakim umierali ci, którzy nie zdołali uciec lub ugrzęzli pod zwaliskami. Mimo to, ani trochę im nie współczuł. Tak należało postąpić i w innym wypadku to oni byliby na podobnej pozycji.

Teraz zależało mu tylko na tym, by Hongjoong zdążył uciec. Odmierzał ostatnią dziesiątkę, kiedy spostrzegł, że ktoś idzie. Nie był to wcale Kim, a tamten facet, niosący swoją matkę. Wylądował z nią na ziemi, wołając imię Jaebina, jak wskazał mu Hong. Natomiast jego samego, nie było nigdzie widać. Seonghwa zaczął się poważnie denerwować i postanowił wejść w głąb ciemnego holu, by poszukać chłopaka. Nie zdążył jednak wykonać kroku, a niedaleko przed nim zarysowała się smukła, niska sylwetka, którą rozpoznał z łatwością.

Kiedy tamten był już blisko, uśmiechnął się do bruneta najszczerszym ze swoich uśmiechów, wyrażającym prawdziwą radość i stopniowo uchodzący z jego ciała stres. Pierwszy raz był szczęśliwy tylko dlatego, że żyje oraz żyją ludzie, na których mu zależy. Objął Seonghwę zmęczonymi ramionami, pozwalając by ten odwzajemnił gest i zagarnął do siebie cały ciężar jego ciała, gdyż sam ledwo utrzymywał się na nogach. Ostatnich kilka dni wykończyło go zarówno psychicznie, jak fizycznie. Potrzebował by ktoś ofiarował mu ten rodzaj oparcia.

- Mówiłem, że przyjdę.- wydukał cicho, a tamten uniósł kąciki ust, masując spokojnie plecy młodszego. Kamień spadł mu z serca. Uważając na chłopaka, poprowadził go niespiesznie do wyjścia, by wreszcie zaczerpnął świeżego powietrza. 

Wooyoung podbiegł do nich wzruszony, kiedy tylko zauważył posturę ciała Hongjoonga w progu wejścia. Nie mógł powiedzieć, że to już koniec, ale mógł przytulić Kima z najprawdziwszymi intencjami jakie miał, przelać na niego swe wszelkie obawy, tęsknotę oraz nerwy piętrzące się w nim z każdą mijającą sekundą. Jedną z najpiękniejszych chwil, jest uświadomienie sobie, że ani tobie, ani nikomu na czyim zdrowiu tak cholernie ci zależy, nic nie jest. Wokół byli wszyscy: Mingi, San, nawet Jongho oraz Seongmin, który siedział na niewielkim skrawku trawnika oszołomiony, łapiąc wdechy. Miał kilka zadrapań spowodowanych ucieczką w popłochu i dezorganizacji, lecz nic nie zagrażało jego życiu. Jaebin zajmował się właśnie tamtą kobietą, chociaż z wyraźną rezerwą okazywał jakiekolwiek zainteresowanie. Nie w jego obowiązkach leżało zaopiekować się nią, a wręcz życzyłby jej śmierci, gdyby nie zrozpaczony syn, spoglądający na niego z jakąś nadzieją, jaką lekarz rzadko widywał w ludziach. Praktycznie na palcach jednej ręki potrafił wyliczyć osoby, w których takowa zaistniała. Był nim ten młody mężczyzna, Jung Wooyoung oraz Kim Hongjoong, chociaż ten swoje słabości zdradzał niezwykle skrycie i przykrywając je dozą pesymizmu.

- To zawsze ty, zawsze ty mnie doprowadzasz do utraty zmysłów!- rzucił szatyn, łapiąc w dłonie policzki Honga z bezwstydną troskliwością. Nie wyglądał najlepiej, był blady, zmizerniały, aczkolwiek w jego ślepiach połyskiwała dziecinna uciecha, która jak nigdy, podpowiadała Woo, że wszystko będzie w porządku. Seonghwa nie dusił w sobie uśmiechu i jemu również udzieliła się wesoła atmosfera jakiejś cudownej ulgi. Mogli kontynuować drogę lub ponownie wrócić do Fedory, ale póki co, byli bezpieczni. On był, on i ci, których obecność w jego życiu zaznaczyła się w ciągu ostatnich miesięcy dość grubą czcionką.

Zaraz podszedł do nich San, zmęczony, ale w pełni szczęśliwy. Powitał szarowłosego delikatnym uściskiem, by mieć pewność, iż nie zada mu bólu. Mingi stanął tuż za nimi, nie mając pojęcia jak ubrać swoje uczucia w słowa. Jednak nie musiał, bo jak się okazywało, umieli zrozumieć się i bez tego.

Chwilę zajęło im zebranie się ze wszystkim. Musieli pośpieszyć się, aby popadający w ruinę budynek, nikomu z nich nie wyrządził krzywdy. W nieopodal położonym bloku mieszkalnym, Jaebin usilnie próbował coś zaradzić na niełatwy przypadek przymusowej pacjentki. Udało mu się usunąć kulę, przy użyciu najbardziej prymitywnych narzędzi, jakie zdołali uratować z płonącej budowli. Wciąż nie miał czym zaszyć rany, a tamowanie krwi niekoniecznie sterylnymi kawałkami materiałów, nie przyniosłoby rezultatów na dłuższą metę. Toteż wspólnie zadecydowali, że Mingi jak najprędzej zaprowadzi go do aut, gdzie pozostawił swój sprzęt. Jak się okazało, pojazdy były całkiem dobrze skryte, na obrzeżach miasta, za niepozornym zagajnikiem, schowanym za mało przydatnymi, wyniszczonymi konstrukcjami, jakich pierwotnego zastosowania nie sposób odgadnąć. Poczekali najkrócej jak się da, aż tamten zakończy operację oraz pozostawi matkę z synem. Musieli radzić sobie sami. Nie dał gwarancji, że ta wyzdrowieje, nawet szczerze jej tego nie życzył. Było wiele czynników. Mogło wdać się zakażenie, rozwinąć się sepsa, jej organizm może się nie zregenerować, natomiast nie było to już zmartwienie Jaebina.

Oni pragnęli się jak najszybciej stamtąd wynieść.

Wyszło na jaw, że reszta załogi Seonghwy, która im towarzyszyła, została rozgromiona już na początku i nie trafili z nimi do cel. Park nie miał głowy myśleć o ich stracie, ani wspominać ich imion, jak gdyby przyczynili się do czegoś wielkiego. Najsilniejsza część grupy przetrwała, to miało dla niego największą wagę.

Wsiedli do samochodów. Hongjoong wciąż ciężko oddychał, lecz stopniowo opadały z niego emocje. Zanim ruszyli, Joong spoglądał przez szybę z nieodgadnionym wzrokiem, najwyraźniej intensywnie zastanawiając się nad pewnymi wyborami. Teraz już znał bardzo dużą część swojej przeszłości. Nie każdy jej szczegół, co rodziło mnóstwo pytań, ale co chyba najważniejsze, znał cel. Cel nie tylko jego, a ich wszystkich, bo to do czego dostali szansę dotrzeć, może być tym wyśnionym przełomem, tym punktem zwrotnym, jakiego dawniej nie dało się określić. Kim wiedział, że to co na nich tam czeka, nie musi wcale okazać się takie kolorowe, ale nie znał dla siebie, ani pozostałych innej drogi.

Chwycił ołówek i arkusz papieru, po czym zaczął szkicować poglądową mapę.

- To tu stworzono aplikację, o lokalizację tego miejsca chodziło tym ludziom i to pragnęli ze mnie wyciągnąć. Przez ich praktyki w końcu sobie przypomniałem.- skrzywił się z niesmakiem, marząc by to te wspomnienia jak najprędzej wymazać ze swojej pamięci. Uderzał palcem w zaznaczoną na kartce kropkę. Potrafił zobaczyć skrawki tamtego obszaru, przypomnieć sobie twarze osób, jakie z pewnością tam spotkał, uczucia jakie się z nimi wiązały, ale za nic w świecie nie dał rady przypomnieć sobie konkretnych zdarzeń.- Możemy zawrócić, po prostu sądziłem, że chcielibyście wiedzieć. 

Niedowierzanie, to za mało powiedziane. Seonghwa podejrzewał nawet, że po prostu coś źle zrozumiał. Pochwycił szkic w dłonie, śledząc go uważnie, nijako sprawdzając czy jest prawdziwy. Jeśli Hongjoong umiał już dotrzeć tam skąd się wywodzi, otwierało to przed nim mnóstwo drzwi. Mieli szansę na poznanie zupełnie innej kultury, może cywilizacji równie rozwiniętej, co ta, która istniała przed wieloma laty. Biorąc pod uwagę ich umiejętności do sterowania ludzkim mózgiem, ich dokonania mogły iść jeszcze dalej. Jeżeli to nie są zwykłe wymysły chłopaka dotkniętego potwornymi torturami, to musieli dojść do tej mety. Park udowodni Premier, własnej matce oraz wszystkim mieszkańcom, że istnieje świat poza Fedorą. Co więcej, może okazać się lepszy od realiów do jakich przywykli. Jego marzenia zaczęły już sięgać wizji przeniesienia się tam oraz zamieszkania w tym bezpieczniejszym, wspanialszym domu. Wyobrażał sobie życie, takim jakie namalowałby go Hongjoong. W końcu przeczytał tyle książek, wiedział jak było kiedyś i jak będzie tam, gdzie trafią. Tyle znaków zapytania rozjaśniało w jego głowie. Nigdy nie był skory marzyć, bo nie wiedział jak oraz czego powinno się pragnąć, natomiast teraz naprawdę chciał. Chciał tworzyć kreacje takiej przyszłości, jakiej potrzebował dla siebie, nie tylko dla miasta. 

- Jesteś pewny?- zdołał wydusić, patrząc wprost na niego. Szarowłosy, pomimo zupełnego braku sił, zdawał się śmiertelnie poważny. W aucie zapanowała cisza. Nie była to łatwa decyzja. Każdy z nich miał apetyt. Apetyt na przygodę, apetyt na to co nieodkryte, apetyt na dotarcie do miejsca, z którego nie trzeba będzie uciekać, apetyt na trafienie do mety ich podróży. Jednak czy to było racjonalne? Czy powinni kolejny raz ryzykować? Własnym zdrowiem, życiem, skoro tak naprawdę mieli wszystko na czym im mogłoby zależeć. A może tego nie dostrzegali? Przecież najtrudniej dostrzec to, co ma się przed samym nosem. 

Zgodnie postawili na niepewność, bo ta była ciekawsza, była obiecująca. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now