Right people, wrong time [Stucky]

Start from the beginning
                                    

— Dlaczego mi n-nie powiedziałeś...? Zamierzałeś w ogóle to z-zrobić?! — krzyk zdruzgotania przyjaciela rozdzierał jego sumienie. James otworzył usta, jego szczęka za trzęsła się niebezpiecznie, a żadne słowa nie wydostały się z między jego warg. — Odezwij się! — warknął wściekle, popychając go do tyłu. 

— J-Ja... Chciałem to zrobić... — próbował się jakkolwiek wytłumaczyć, ale jego głos nie współpracował z nim. 

— Kiedy?! Kiedy już wsiadałbyś w mundurze do pociągu?! Wtedy znalazłbyś odwagę?! Idziesz na śmierć i nawet nie próbowałeś mi powiedzieć! — Steve starał się oddychać, lecz robił to z trudem. Czuł się oszukany, nie wierzył, że jego przyjaciel od serca zatajał przed nim coś takiego. Było mu duszno, miał ochotę popaść w histerię. — J-Jak... Jak mogłeś mi to zrobić...? — pytał, nie odwracając od niego swojego spojrzenia. 

— Steve... Błagam, uspokój się, weź głębokie wdechy, bo zaraz dostaniesz ataku astmy — powiedział z troską, widząc, jak klatka piersiowa Rogersa skacze w górę i w dół bez przerwy. 

— Zamknij się! — wrzasnął, czując fizyczny ból przez całą rozpacz. Był roztrzęsiony, jego myśli nie potrafiły zebrać się w całość, przez co w głowie miał istny kołowrotek. Walczył między wybiegnięciem z jego domu, a opadnięciem na podłogę i rozpłakaniu się w najlepsze. Nie chciał go tracić, Bucky był jedynym co miał. Bucky był jego domem, jego bezpiecznym azylem. Zawsze tak było.... a teraz? Teraz miał iść na pewną śmierć, setki kilometrów od niego. 

—  Wiem, ze to dla ciebie za dużo. Usiądź, jak ochłoniesz, porozmawiamy — Brunet starał się pozostać jak najbardziej opanowany, wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie. Przerabiał tą rozmowę w swojej głowie milion razy, a mimo teraz czuł się, jakby sam nie wiedział jak to wszystko ująć. W niczym nie pomagał fakt, że jego Steve wyglądał, jakby zaraz miałby się rozsypać. —Steve, proszę... — odezwał się łagodnie, kładąc dłoń na jego ramieniu. 

— Nie dotykaj mnie, Barnes! — warknął i chciał uderzyć go w klatkę, lecz wtedy Bucky złapał go za nadgarstek. — Łapy precz, Kłamco! — krzyczał, próbując się wyrwać. Jamesa zabolało to w taki sposób, że przez moment zawiesił się, nie zauważając, że udało mu się zabrać swoją rękę. 

— Steve! Szlag, wracaj tu! — wołał, widząc, jak ten biegnie do drzwi. Starszy rzucił się w poszukiwaniu spodni i koszulki, nie mogąc pobiec za nim w samych bokserkach. — Cholera jasna! — krzyknął, będąc wściekły na samego siebie. Powinien mu powiedzieć od razu, nie odkładać tego na ostatnią chwilę. 

* * * 

Chuderlawy blondyn przechodził przez ulice Brooklynu, nie przejmując się nieprzyjemnymi spojrzeniami innych przechodniów. Co chwila pociągał nosem i ścierał cieknące łzy po policzkach. Głowę opuszczoną miał jak najniżej się dało, przez co nie był pewny czy w ogóle szedł w zamierzonym kierunku. W sumie, nie przykładał do tego większej wagi. Chciał po prostu uciec jak najdalej, jak najdalej od swoich problemów. Chciał się gdzieś zaszyć i najlepiej zapłakać do nieprzytomności. 

Nie mógł w to wszystko uwierzyć, dalej wydawało mu się to paskudnie nierealne. Jego najlepszy przyjaciel? Jego Bucky? To musiał być jakiś żart, przecież on nigdy... Nigdy by mu tego nie zrobił, prawda? Steve chciał w to wierzyć, dusząc się własnymi łzami. Blondyn starał się go zrozumieć, pojąć dlaczego postąpił tak, nie inaczej, ale mimo wszystkich wymówek dalej nie potrafił pozbyć się z języka gorzkiego smaku zdrady. Rogers nie miał nikogo prócz niego, jego dom od dawna stał pusty, jakby czekał na rodzinę, która wróci po ciężkim dniu w pracy i w szkole. Ale tej rodziny nie było. Steve był sam... i teraz na poważnie. Sam, samiutki, bez Mamy, bez Ojca i bez Bucky'ego, który chce go opuścić...

Just not enough || Marvel One shots  ✔Where stories live. Discover now