- Ufasz mi?- wydukał nieśmiało. Starszy przyglądał się grymasowi na jego buzi, z lekka skonsternowany. Takie pytania były niepodobne do Joonga, zważywszy na to, że niejednokrotnie powtarzał, iż coś takiego jak "zaufanie" nie może istnieć w ich realiach. 

- Ufam twoim wyborom.- odrzekł. 

- A umiałbyś sam zdecydować, czy powinniśmy iść właśnie tam?- 

- Hongjoong... nie będę cię winił, jeśli to okaże się błędem.- chciał złapać go za ramię, ale ten natychmiast się odsunął.

- Tam są moi przyjaciele, jeśli odejście stąd, będzie któregokolwiek z nich kosztowało życie, to nie przez  ciebie, nie przez nich, a przeze mnie.- to był pierwszy raz, kiedy bez ogródek nazwał ich przyjaciółmi. Wreszcie to określenie przeszło mu przez gardło bez żadnych wątpliwości, czy powściągania się przed przyznaniem, że przywiązał się do nich oraz ich relacji. Głowa koszmarnie go bolała, ale im dłużej nad tym myślał, tym bardziej był przekonany, że idąc tam, robi dobrze. Mogą potrzebować jego pomocy. 

- Nawet jeśli to będzie zły kierunek, jakoś sobie poradzimy. A bo to pierwszy raz?- uśmiechnął się. Kolejne specyficzne uczucie zalało ciało szarowłosego. Tak jakby na kilka sekund zapomniał o całej swojej nienawiści, którą czuł wobec Seonghwy. Tak jakby jego uśmiech w tamtym momencie był dla niego niezbędny, nawet jeśli udawany. 

     Idąc przed siebie Hong odczuwał przeraźliwy ból głowy, który nasilał się wraz z mijanymi metrami. Słyszane dźwięki także stawały się dla niego wyraźniejsze w miarę przemierzania obranej ścieżki. Teraz był już pewny, że się nie mylił. Przyspieszyli, czując jak podłoże oraz ściany naokoło zaczynają delikatnie drgać. Później już biegli, wiedząc, że niedaleko znajduje się poszukiwana trójka. Tynk omiótł już ich ubrania. Musieli się spieszyć, ponieważ minuty dzieliły ich od pozostania w tych ruinach na zawsze. Po kilkudziesięciu sekundach, kiedy ledwo już nabierali powietrza w płuca, doszły ich czyjeś ciężkie oddechy, czyjś szloch oraz buty odbijane od twardej posadzki. Hongjoong wpadł na Sana zderzając się z nim, lecz zaraz obejmując go ciasno, jakby nie widzieli się przez wieki. Nie trwało to długo, ponieważ zaraz odskoczył w bok, mając ochotę oskarżać ich o lekkomyślność, ale nie mieli na to czasu. 

- Wooyoungowi płyta przygniotła stopę, już ledwo idzie.- wysapał jasnowłosy, a Kim spojrzał za niego, znajdując tam Junga zagryzającego usilnie dolną wargę.

- Musisz dać radę, niedaleko jest koniec tego korytarza. Reszta metra raczej się nie zburzy.- Joong pragnął by zabrzmiało to jak pocieszenie, ale przez manierę swojego głosu miał wrażenie, jakoby wydał kolejny rozkaz, w dodatku prawdopodobnie niemożliwy do wypełnienia. Woo powlókł się przed siebie najszybszym tempem, jaki mógł sobie narzucić, podczas gdy jego oczy lśniły łzami. Hong pragnął odzyskać swoją wcześniejszą obojętność, chociaż wcale nie było powiedziane, iż kiedykolwiek taką posiadał. Po prostu zależało mu, aby wszyscy zdrowi wydostali się na powierzchnię. 

Podszedł do szatyna, objął go w pasie i jak tylko dawał radę starał się oddać dla niego trochę własnej siły. To nie było bohaterskie powołanie, nagła zmiana wynikająca z jakiegoś niewiadomego pochodzenia olśnienia. Chyba otworzyła się jakaś strefa w jego pamięci, do której dotychczas nie miał dostępu. Nie były to wspomnienia ludzi, rzeczy lub zdarzeń. Coś wmawiało mu, że poświęcił zbyt wiele dla tego by osiągnęli to, co jest ich właściwym celem. Tylko, co nim było? Tego żaden z nich nie pamiętał. 

Seonghwa od razu przyłączył się do nich i wspólnie dotarli do miejsca, w którym wcześniej zatrzymali się Park i Kim. Niestety, nie byli tu sami. Za nimi znajdowała się piętrząca sterta gruzu, odcinająca drogę ucieczki. Zaś oni stanęli jak wryci, wycieńczeni i bez sił do dalszej walki. Tymczasem przed nimi czekał już szereg tutejszych Ocalonych, prężących się jak na wznak z bronią blisko piersi, każdy ze zmarszczonymi brwiami, surowym wyrazem twarzy, tym charakterystycznym, pustym spojrzeniem, gotowym na przyjęcie każdej komendy. W ułamku sekundy Hongjoong prześledził każdego z siedmiu opozycjonistów, a następnie drogę jaka dzieliła ich od schodów prowadzących na zewnątrz, oczywiście jeśli w ogóle pozostało tam jakieś przejście. 

Szturchnął Seonghwę, a tuż przy Woo pokazał grzbiet otwartej dłoni by pozostał w miejscu. San zrozumiał go bez dodatkowych sygnałów, podobnie jak Hwa i oboje przystąpili do nierównej strzelaniny. Jongho, co było ryzykownym, ale jedynym słusznym wyjściem, miał wyprowadzić Woo, zabezpieczając się zaledwie koktajlami oraz tą bronią, którą Jung zabrał ze sobą do bagażu. Jasnowłosy w tym czasie prędko przemieścił się w bok, skupiając na sobie uwagę oponentów. Seonghwa oddał trzy strzały w tamtą stronę, tak by kule ominęły Sana. Kierując się rozsądkiem, nie mieli prawa pokonać liczniejszej oraz tak uzbrojonej grupy, ale Kim chciał wybrać sobie sposób śmierci, jeśli ta musiała nastąpić. A póki co liczył, że przynajmniej część z nich wyjdzie z tego w całości. Zakradł się do tego, którego drasnął nabój bruneta i wbił mu ostrze noża w krtań, zanim ten był w stanie jakkolwiek odeprzeć atak. Hałas strzelaniny roznosił się echem, potęgowany wrzaskami oraz wyzwiskami, rzucanymi w tle. Kim zacięcie walczył z jednym, starając się udusić go gołymi rękami, po tym jak odrzucił jego broń, a zarazem próbował unikać strzałów jego opętanego jakimś niegodziwym szałem kompana. Inny dążył do pochwytania Choia, lecz ten był doskonały w unikaniu zarówno ciosów, jak i zmianie położenia z prędkością światła. Ciężko było zauważyć, kiedy ten jeszcze sekundę mierząc się z tobą oko w oko, nagle szczerzył się za twoim uchem, wbijając ci niesterylny, stary nóż między łopatki. I nie był to styl potyczek za jakimi przepadał chłopak, bo brzydził się ranić kogoś odwróconego plecami, ale tylko tak miał szanse na wygraną. 

Seonghwa robił wszystko co w jego mocy, aby ich osłaniać, mimo że jeden z mężczyzn usilnie celował w niego lufą. Kolejny dowód na to, iż los stał po ich stronie, to chwila, kiedy Hwę przed trafieniem uchroniło ciało człowieka, którego przed sekundą Kim unicestwił, na oślep pakując ostrze małego scyzoryka w głowę, szyję oraz klatkę piersiową faceta, jaki złapał go w talii i przyłożył mu pistolet do skroni. Joong w panice tracił kontrolę nad sobą, a bezpośrednie zagrożenie, choć nie odbierało mu finezji w działaniu, to pozwalało na wręcz brutalne obchodzenie się z każdym, kto naruszył jego przestrzeń prywatną. Mógłby przyrzec, że strach, był jego najlepszym orężem, bo pozwalał wyzbyć się empatii. Pozwalał myśleć jedynie o sobie i osobach, na czyich życiu mu zależało. Ci tutaj, bez skrupułów zabiliby każdego z ich piątki, bez krzty współczucia, bez zastanowienia. Dlaczego on więc nie miałby odpłacić im się tym samym? Może przyszłej nocy będzie rozpamiętywał ten dzień, jeśli przeżyje, może wspomni każdego z tych, których zwłoki padały u jego nóg, ale teraz znaczenie miało tylko przetrwanie jego przyjaciół. 

Dwóch wciąż żyło i było niezwykle zdezorientowanych, stojąc wśród druzgoczącego pobojowiska. Rozejrzeli się, niewątpliwie przerażeni, a Hongjoong korzystając z okazji, złapał Hwę za dłoń, Sana za bark i pomknęli tam, gdzie udali się w trakcie bijatyki Jongho z Woo. To co jednak ujrzeli przy wyjściu, nie było oczekiwanym końcem wrażeń, a dopiero ich początkiem. 

- Ani kroku dalej.- kobiecy głos rozniósł się jak dzwon, wędrując między budynkami i swoją podróż kończąc głęboko w umyśle Honga. Następnie usłyszał pisk w uszach, który był tak głośny, nie do zniesienia, że osunął się na kolana, tuż przy Seonghwie, który pochylił się nad nim zupełnie zagubiony. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum