6 | Towar deficytowy

Start from the beginning
                                    

— Tamtych czasach? — zapytał, nie do końca rozumiejąc, o co może chodzić. — To znaczy..?

— Zakończenie konfliktu Rodziców — wytłumaczyła. — Ja i Wiewióra zostałyśmy wyznaczone przez Ojca do wykonania jego woli. Ona dostała łuk i nieomylne oko strzelca, ja dostałam kulę i proroctwa. Odkąd konflikt się zakończył, mam swoją pierwszą stałą pracę. — Inka spojrzała na niego z ukosa. — O ile wiem, jesteś w Vielfalcie już prawie dwa lata. Dziwi mnie, że o tym nie słyszałeś.

— Nie no, oczywiście że słyszałem — wybronił się. — Po prostu... wszystko co wiem, to opowieści i pogłoski. Nigdy nie pytałem o to kogoś, kto rzeczywiście brał udział w tej bitwie.

Inka uśmiechnęła się.

— Widzisz — powiedziała, kontynuując grę — masz duże szczęście, że na mnie trafiłeś.

Utwór brzmiał dalej, ze swoją niską linią melodyczną i sporadycznymi, wysokimi dźwiękami.

Creasus odkrył, w czym rzecz. To, z czym przemawiała do niego Inka, nie było brakiem szacunku. Jasnowidzka traktowała go... jak zwykłego współpracownika. Nie spoglądała na niego z dołu, ale stała z nim na równi, odważnie patrząc mu prosto w oczy.

Mimo, że wiedział, że to durna myśl, poczuł się zagrożony. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś traktował go jak równego sobie. Było to nowe uczucie, równie niepokojące, co intrygujące.

— Czemu „przymusowa współpracownica"? — zapytał, zaczepiając się o wcześniejszy temat. — Wielu ludzi uważałoby pracę z Ojcem za wielki przywilej.

— Przymusowa, bo ani ja, ani ona nie robiłyśmy tego z własnej woli. Ja zostałam do tej współpracy zmuszona, Zuza... w sumie też. Ach, denerwowała mnie. Była jedną z tych bezmyślnych sług, które wykonują wszystkie polecenia bez krztyny krytycznego myślenia. Zresztą, ona traktowała mnie jak przestępcę, więc nie pałałyśmy do siebie zbyt wielką sympatią. Parę razy dostała ode mnie w twarz. Najpierw nauczyłyśmy się przebywać w jednej przestrzeni bez skakania sobie do gardeł, dopiero potem współpracy. A na końcu się zaprzyjaźniłyśmy.

— Cieszę się, że mi nie skaczesz do gardła — mruknął Creasus.

— Bo do tej współpracy nie zostałam zmuszona — zauważyła. — Co nie zmienia faktu, że jej też musimy się... nauczyć.

— Weź, nie może być aż tak ciężko — westchnął z teatralną urazą.

— Nie no, nie mówię, że będzie ciężko. Jak się przyjrzysz, nasza trójka świetnie się uzupełnia. Wystarczy, że nauczymy się chować czasem dumę do kieszeni i słuchać siebie nawzajem. Wtedy damy radę każdemu demonowi.

Creasus miał przeczucie, że ostatnia uwaga była wymierzona prosto w niego. Zanim jednak zdążył się do tego przyczepić, usłyszał głos dochodzący od strony murowanego klombu.

— Hej, Creasusie!

Bóg usiadł okrakiem na ławce i spojrzał na wołającego. W ich stronę zbliżał się Malfoy.

Inka była zdania, że Malfoy jest chodzącym stereotypem wschodniego arystokraty, co wydawało jej się niezmiernie zabawne. Jego złote loki podskakiwały, kiedy się poruszał, a zimne, niebieskie oczy spoglądały w dal z wyższością. Nie był przesadnie umięśniony, ale nosił się prosto i dumnie. Był odziany w biały, rozpięty frak o podwiniętych rękawach, a przy jego biodrze widniał miecz w czarnej, skórzanej pochwie.

— Tak? — odezwał się bóg.

— Mam małą sprawę. W zasadzie to prośbę o pozwolenie — ujawnił Malfoy, gdy podszedł bliżej ogniska.

JasnowidzkaWhere stories live. Discover now