-Rozdział I -

75 4 2
                                    

- Witold! Odejdź od niej, choć na chwile, przecież Ci nie zniknie. - powiedział ktoś w głębi pokoju.

- Wiem, ale nigdy jej tu jeszcze nie widziałem. Niemożliwe, żebym ją przeoczył, przecież wszystkie szlachcianki się przed nią chowają. - odpowiedział miękki, wręcz poetycki głos, a następnie ktoś chwycił ją za dłoń, na skutek czego przeszedł po jej ciele przyjemny dreszcz. Dłoń tej osoby była ciepła, niebywale kontrastowała z jej. Jej dłonie są zawsze zimne, nawet gdy na zewnątrz jest 30 stopni na plusie.

- Nigdy się nie zmienisz. - usłyszała chrobotanie otwieranych drzwi.

Nie była pewna, czy to sen, czy jawa, ale czuła się bezpieczna i nie chciała mimo wszystko wracać do rzeczywistości. Była pewna, że skądś poznaje te głosy, że nie są jej obce. Dłoń ścisnęła jej nadgarstek i usłyszała ciche westchnienie co łaskotało jej skórę. W powietrzu unosiła się woń polnych kwiatów pomieszanych z potem, co lekko też drażniło jej nozdrza.

Mężczyzna o wielkich brązowych oczach przypatrywał się jej, myśląc, skąd się wzięła w tych stronach obskurnego świata. Świata, który zaraz będzie spustoszały krwawą wojną z Nilfgaardem.

- Uch... gdzie jestem? - otworzyła w końcu oczy, a pod kurtyną czarnych rzęs Witold ujrzał piękne oczy.

- Wreszcie się obudziłaś, Wać panno. Pozwól, że się przedstawię. Przed tobą stoi...

- Niech mnie ktoś uszczypnie. - Przerwała mu, patrząc na niego z niedowierzaniem. Wpatrzył się w jej oczy zaglądając coraz głębiej, bo w końcu oczy to odzwierciedlenie duszy. Mężczyzna jak na polecenie przyłożył do jej ramienia dwa palce, ściskając je dość mocno. Dziewczyna syknęła, masując miejsce uszczypięcia.

- Ała, no niedosłownie chyba! - spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem.

- Przepraszam, ale na twój rozkaz. - odpowiedział poetyckim głosem, prawie padając przed nią na kolana.

- Ocho, zaczyna się. - wymruczała pod nosem, a ten spojrzał na nią pytająco, oczekując, że powtórzy, to co powiedziała. - Nic, nic.

- Jak już zacząłem, Jestem Witold von Everec. - chrząknął, posyłając jej szelmowski uśmieszek. - Mam nadzieję, że poznamy się bliżej.

Krypta, w której odpoczywała znajdowała się na poddaszu. Ściany były obite deskami, łóżko znajdowało się zaraz pod oknem, w którym pod wpływem wiatru falowała firanka. Koło łóżka był niewielkich rozmiarów nakastlik z wazonem pełnym polnych kwiatów. Stokrotki, mlecze, maki... Reszta dla dziewczyny nie znana, ale za to piękna. Pokój przez już swą późną porę był oddany chłodnemu klimatowi. Rozglądała się z fascynacją, co lekko zdezorientowało Witolda. Nie widział nic fascynującego w pokoju, który nie wyrożniał się niczym szczególnym.

- Żebyś nie była skołowana, nie licząc oczywiście tego, że zaniemówiłaś na mój widok. - powiedziała dziarskim głosem, siadając znów na krzesło przed nią. - Jesteś w posiadłości Garin, koło wsi Bronowitz.

Dziewczyna z przerażoną miną westchnęła na te słowa, spuściwszy głowę.

Serca z kamienia...

Usłyszała swój własny głos w głowie. Spojrzała ukradkiem na Witolda, przypominając sobie wszystkie wspomnienia związane z weselem, by spłonąć rumieńcem.

- Powiedz mi, co się stało, że tu jestem?

- • -

Słońce było już w zenicie, przy tym lekko opiekając ich skórę. Dość zimny wiatr niósł ze sobą pot oraz zapach wiosny. Wolna kompania Redańska, znana szerzej jako „Dzicy" pod przywództwem Olgierda von Everec trenowała na łące opodal posiadłości Garin. Witold odkorkował butelkę z zimną wodą, a pijąc, oblał swój fikuśny kaftan. Razem z Olgierdem przyglądali się swoim towarzyszom. Jak na wczesną wiosnę, było strasznie gorąco.

Wiedźmin:  Miłe złego początki (Serca z kamienia)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant