Wszyscy pochowali po kątach, ukryci za ekwipunkiem lub starymi, uszkodzonymi meblami, jak ława z ułamaną nogą czy gablota z jedną zbitą szybą. Song upewnił się, że nie rzucają się w oczy. Na środku pomieszczenia został tylko San, marszcząc brwi w determinacji, prostował się na wprost wejścia. Uzbrojony w ich najlepsze środki bojowe. Był gotowy. 

Po parterze rozniosło się dzwoniące w uszach pukanie oraz cichy śmiech kogoś z zewnątrz. Chwilę potem do środka wtargnęło siedmiu mężczyzn, którzy o dziwo nie zaczęli napadu, lecz rozstawili się w linii. Jeden z nich trzymał Hongjoonga, który miał rozcięte czoło. Po jego policzkach spływała stróżka krwi. Był nieprzytomny, ale najpewniej żywy, gdyż w innym wypadku nie zabieraliby ze sobą jego ciała. Choi dał potajemny znak, ażeby póki co, nikt się nie ujawniał. 

- Tak, przyznam, spodziewałem się tutaj czegoś lepszego. Jesteś tu sam?- odezwał się najwyższy z nich, najwidoczniej główny dowodzący. Miał na sobie czarny, odrobinę okryty piachem kombinezon, a pod jego okiem malował się ten charakterystyczny tatuaż. Blondyn uśmiechnął się do niego pobłażliwie. 

- Tak. To mój przyjaciel, wolałbym, abyś go wypuścił.- wskazał na Kima, a ten który go podtrzymywał w pionie, zaśmiał się dość głośno i niemelodyjnie. Był szkaradny, jego twarz pokryta była wieloma bliznami, na rękach miał ślady po poparzeniach, oczy miał niemalże czerwonej barwy, a głowę prawie łysą. Sprawiał wrażenie szaleńca, ale stosunkowo nietrudnego do pokonania. 

- Sądzę, że dużo życia mu nie zostało, a zwłoki będą ci zbędne. Tak czy siak, nie przyszedłem rozmawiać o tym tutaj tchórzu, zaś o zapłacie. Widzisz, twój kolega miał najwyraźniej dużo wspólnego z naszym znajomym, ale jakoś żaden z nich nie jest skory mówić. Próbowaliśmy na nich to wymusić siłą, ale cholera, byli zbyt uparci. Jeden już tego pożałował, szkoda mi jedynie jego psa. Z kolei ten jak widać, też nie lubi współpracować, więc nie widzę dla niego światłej przyszłości. Jednak jestem dość ugodowym człowiekiem i daję szansę ludziom. Liczę, że ty będziesz znacznie mądrzejszy od nich, więc dasz nam to, czego oczekujemy. Zgadza się?- kontynuował tamten wpatrując się w Sana wyczekująco. Istniało kilka przeszkód. Pierwsza z nich taka, że chłopak nie zamierzał mu się poddawać, druga, że nie wiedział nawet, o co mu chodzi, a trzecia, zamierzał rozprawić się z tym, który odważył się doprowadzić Hongjoonga do tego stanu. 

Niespodziewanie, w tej sekundzie drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich nieznajomy, który najpewniej obserwując wydarzenia z pewnej odległości, zorientował się co takiego ma miejsce. Nie czekając na nic, ze swojego klasycznego rewolweru, ustrzelił ich przedstawiciela. Kolejne zdarzenia nabrały tępa. Jasnowłosy pstryknął, dając znać pozostałym by zaczęli działać. Woo wybiegł wyskoczył zza sterty tekturowych pudeł, wbijając sztylet w szyję stojącego najbliżej niego mężczyzny, podczas gdy Choi rzucił się z pięściami na kolejnego z nich. Mingi zaczął strzelać, przez co rozpoczęło się niemałe zamieszanie, w którym dominował obcy człowiek, ubrany w karmelowy, skórzany płaszcz oraz eleganckie lakierowane buty. Przypominał postać wyjętą z innej epoki, niezwykle intrygującą, której zjawienie się było tak nagłe, ale jednocześnie tak konieczne, że nikt na razie nie zadawał sobie trudu w pytaniu o to kim jest. 

Seonghwa, chowający się nieopodal szkaradnego mężczyzny, chcącego niepostrzeżenie wyciągnąć z budynku Joonga, nie czekając na reakcję kogokolwiek innego, wymierzył dokładnie lufą swój cel i oddał trzy kule, by mieć pewność, że tamten nie w stanie. Korzystając z okazji, kiedy cały budynek pochłonęła wrzawa, dźwięki strzelaniny, krzyki złości oraz przerażenia, Park chwycił Kima, po czym przeniósł do swojej skrytki, która choć prowizoryczna (za zgrzybiałą, pustą szafą), stanowiła całkiem bezpieczny kąt dla ich obojga. 

Wolał nie sprawdzać, czy szarowłosy zdąży wykrwawić się do końca pojedynku, więc zdjął z siebie wierzchnie odzienie, którym próbował oczyszczać ranę chłopaka. Słyszał, że oddycha, dzięki czemu, nie denerwował się aż tak bardzo. Musiał dostać się do apteczki, lecz tam znajdował się akurat Song oraz dwóch innych, z trzeciej fali. 

Seonghwa położył Hongjoonga w odpowiedniej pozycji, wziął głęboki wdech i mocniej zacisnął palce na swoim pistolecie. Zaraz potem rzucił się biegiem w tamtym kierunku, próbując się nie rozpraszać widokiem otoczenia, a jedynie koncentrując się na wyznaczonym celu. Mingi pomógł mu osłaniając go, gdy wybierał potrzebne opatrunki. Poszło dosyć sprawnie, a na odchodne, Hwa ustrzelił jeszcze przedostatniego żywego tam jeszcze wroga i spokojnie mógł wrócić do Joonga. Uklęknął przy nim, by dość nieumiejętnie, chociaż najdelikatniej jak tylko potrafił, nałożyć opatrunek. 

Ostatni zduszony jęk, rozchodzący się po holu, ogłosił, że ponownie jakoś im się udało. 

- No ładnie, chociaż ta konfrontacja byłaby zbędna, gdyby ten stary naiwniak wyjawiłby im co wie, a nawet skłamał.- odezwał się nieznajomy mężczyzna, przechadzając się po powstałym pobojowisku. Wsłuchiwał się w ciężkie dyszenie młodych ludzi, którzy zmęczeni, łapali oddechy pełne ulgi. 

- Kim Pan jest?- wydusił Wooyoung, odkładając swoją broń przed stopami, na znak, że nic mu nie zrobi. 

- Jestem Jaebin. Jihan pewnie o mnie wspominał, a jeśli nie, to już mnie znacie.- powiedział łagodnym głosem, po czym prześledził jeszcze raz całe otoczenie.- Ktoś z was jest ranny, widziałem jak jakiś chłopak biegał po gazy i bandaże. Mógłbym się temu przyjrzeć?

Wszyscy spojrzeli na niego skonsternowani i zaraz zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu Seonghwy. Brunet wyłonił się zza mebla, z rękoma umazanymi w czerwonej substancji. Nigdy nie przyznał, czy jego mina świadczyła o zmartwieniu, czy stresie wywołanym przez widok krwi. 

- Hongjoong leży tutaj.- wskazał, odsuwając się na bok. Jaebin poszedł tam wyraźnie zainteresowany. Pozostali jak jeden organizm, podążyli za nim, ustawiając się wokół jakby mieli oglądać pokaz czarów. Mężczyzna ukucnął przy boku szarowłosego i sprawdził jego puls. Uniósł kąciki ust uspokojony, po czym poprawił to, co było dziełem bruneta. Nie sknocił swojej pracy całkowicie, natomiast on o wiele dłużej zajmował się tym fachem. 

- Jestem lekarzem, jeśli kogoś z was by to zastanawiało.- 

- Będzie dobrze?- wypalił San, przepychając się przed rząd  gapiów. 

- Tak, ale to nie jest dobre miejsce na rekonwalescencję. Powinniście wrócić tam, gdzie jest bezpiecznie.- polecił, będąc przekonany o tym, że takie ataki się powtórzą i nie zawsze będą mieli tyle szczęścia co dzisiaj. Zbyt wiele uśmiechów losu, może sprawić, że w końcu szala się odwróci, więc należy unikać idealnych ku temu okoliczności. 

- Spakujcie rzeczy, z rana wyjeżdżamy do Fedory.- momentalnie zarządził Seonghwa, nie przyjmując żadnego "ale". Jakkolwiek to nie kładło na nim i jego oddziałach hańby, tak był przekonany, że bez Hongjoonga sobie nie poradzą, a tutaj nieprędko dojdzie do siebie. Jako jedyny wiedział w jaką stronę się kierować, kiedy spadnie deszcz oraz jak posługiwać się mapą. Zawsze miał plan, którego był pewny, zaś Hwa swoje decyzje opierał jedynie na subiektywnej opinii. Wolał więc wznowić ekspedycję, kiedy tamten wyzdrowieje. W każdym radzie, wyprawę i tak mogli uznać za udaną. Nazbierali dość sporo pożywienia, w tej wiosce znaleźli kilka pudeł wypełnionych magazynkami pełnymi nabojów, kilka lasek dynamitu, prócz tego Woo z niewiadomego źródła, pozyskał jeszcze tej nocy całą butlę wody. Mieli też rozrysowaną mapę, a Mingi obrabował ze wszystkiego ciała trzeciej fali, zapewniając, że są tam ważne rzeczy, lecz da je do wglądu dopiero Hongjoongowi. Seonghwa nawet nie miał się siły o to kłócić. 

Po tym jak wszyscy zasnęli, łącznie z Jaebinem, który polubił ich towarzystwo (wydawali mu się niecodziennym zjawiskiem,  który przerwał jego samotność), Seonghwa siedział przy ognisku, grzebiąc przy nim patykiem w jakieś nietypowej dla niego zadumie. Rzadko kiedy zmuszał się do rozmyślań, ponieważ te prowadziły zwykle do nie dość zadawalających wniosków. Dziś jednak w jego ciele powstało tyle adrenaliny, że absolutnie nie dał rady zasnąć. Poza tym gdzieś w podświadomości tliła się obawa, że teraz też nie są bezpieczni. Chociaż pragnął odkryć coś, co zmieniłoby ich życie oraz znany im świat, to obudziła się w nim nostalgia i tęsknota za miastem, w którym nad wszystkim miał kontrolę. Tutaj zaś każda chwila była nieobliczalna, a każdy podlegał własnej, narzuconej sobie władzy. Ciemnowłosy nie był tu "kimś", mógł się tylko takim przedstawiać. 

- Przynajmniej spłaciłem dług.- westchnął, spoglądając w stronę Kima.

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auOù les histoires vivent. Découvrez maintenant