#2 ' Kim ty w ogóle jesteś? '

1K 122 263
                                    

Szczerze oniemiałem. Nie miałem pojęcia, co się stało i wydawało mi się, że śnię, bo taki scenariusz w ogóle mi się nie kalkulował.

    W pokoju wybuch rumor, który po jakiś dwóch minutach został zgaszony przez policjanta. Wyglądało na to, że inni byli równie wstrząśnięci tą informacją, co ja.

Nie dopuszczałem tej myśli do głowy i nie z faktu, że mógłbym siedzieć za coś, czego nie zrobiłem, a przez fakt, że osoba karana nie mogłaby zostać policjantem. Czułem się, jakby wszystkie moje marzenia nagle się rozpłynęły, nie mogłem do tego dopuścić.

– Czy jeśli zgromadzimy dowody i znajdziemy prawdziwego sprawcę, to unikniemy sprawy sądowej? – Zapytałem w końcu, przerywając głuchą ciszę, jaka nastała po interwencji.

Kątem oka zauważyłem, że reszta się na mnie spojrzała. Mogłem przysiąc, że nawet nie zauważyli mojej obecności w tamtym pokoju.

– Tak, Zeyn, to logiczne, że tak. – Odpowiedział dyrektor.

No ja nie wiem, czy takie logiczne, skoro posądziłeś właśnie grupę nastolatków o morderstwa pierwszego sortu.

– Rozumiem. – Odpowiedziałem, przenosząc swój badawczy wzrok na każdą osobę w tym pokoju. Oni chyba nie rozumieli powagi tej sytuacji. – Możemy w takim razie już wyjść?

Dyrektor westchnął i wskazał nam drzwi ruchem ręki. Wszyscy od razu wstaliśmy, a ja wiedziałem, że muszę się skonfrontować z grupą.

Gdy opuściliśmy gabinet, stanęliśmy, jak wryci na korytarzu. O dziwo nikt się nie rozszedł, co było w zdecydowanej mniejszości procentowej reakcji, jaką przypuszczałem. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, jakby oczekując ode mnie słów wyjaśnienia. Nie miałem pojęcia, że tak szybko zaczniemy się solidaryzować nawet w tym najmniejszym procencie.

– Masz jakiś plan lokowany, brązowy chłopcu? – Zapytał Sebastian, zwracając się do mnie i wskazując palcem. – Nie zamierzam drugi raz siedzieć, a szczególnie za to, czego nie zrobiłem.

– Mam na imię Zeyn, jakbyś chciał wiedzieć Baldwin. – Odpowiedziałem mu. – Poza tym co nieco uroiło mi się w głowie, więc może, jeśli nikt nie chce się wykruszać, pójdziemy do ławki za szkołą. Tam nikogo niby nie ma, a tu – Pokazałem palcem na drzwi od gabinetu. – może lepiej nie gadać o takich sprawach, nie sądzicie?

– Nie zamierzam brać udział w jakiś niedorzecznych śledztwach, które nie mają w ogóle prawa bytu. – Upomniał rozwścieczony Dorian. – To jest niemożliwe, że w ciągu trzech miesięcy nie znajdą nikogo, kto mógłby być równie podejrzany, co my, albo i nawet bardziej. Mnie nawet nie było na tej cholernej łące.

– Mnie również tam nigdy nie było, boje się potwornie takich miejsc. – Dorzuciła Toledo, marszcząc nos z niezadowolenia.

    – Mnie również. – Odpowiedziała reszta równo, wcale mnie nie dziwiąc.

– Nikogo z nas tam nie było, nie rozumiecie? – Zacząłem tłumaczyć. – Ktoś nas próbuje wrobić i robi to świetnie, skoro nawet sama policja mu wierzy.

Na twarzach całej grupy pojawiło się wyraźne skonsternowanie, które mnie lekko rozśmieszyło. W końcu wiedziałem z nich wszystkich najwięcej, co oznaczałoby, że mogłem się tą wiedzą pochwalić, lub zachować na późniejszy czas, gdy trochę oswoję się z grupą.

– Policja więc nie znajdzie żadnych innych dowodów, gdyż przez cały miesiąc nie znaleźli nawet okruszka. – Przypomniałem sobie, gdzie stoimy. – Wyjdźmy na dwór i tam porozmawiajmy. – Pokazałem oczami na drewniane drzwi, które nie dawały mi spokoju wypowiedzi.

Pandemonica OppidumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz