2 years ago...

209 5 20
                                    

18 września 2017


— A niech to gęś kopnie! — Dziewczęcy krzyk sprawił, że poderwał wzrok znad prawie niezapełnionej kartki papieru, przerywając tym samym pisanie.

Rozejrzał się niespokojnie, szybko odnajdując winowajczynię zakłócenia jego spokoju. Zmarszczył brwi, podświadomie zaciskając palce na długopisie. Nie widział jej tam wcześniej. Bynajmniej, nikogo wcześniej w tej części parku nie widywał, a ta myśl mimowolnie wywołała u niego absurdalną reakcję. Potrząsnął głową i przetarł oczy, jakby chciał przekonać się, że dziewczyna jest jedynie jakąś dziwną halucynacją. Jakby jedynie za mocno tym razem oberwał i wzrok mącił mu psikusy.

A jednak tam była, zwrócona bokiem do niego, z zaciętością maltretując kopniakami bogu ducha winną latarnię. Brunet z zaciekawieniem zlustrował jej drobną sylwetkę. Wyglądała na kogoś w jego wieku, może na nieco młodszą, ubrana w czarne spodnie z dziurami, szarą bokserkę i czerwone trampki. Przewiązana w pasie, niebiesko-czerwona, flanelowa koszula, powiewała przy każdym gwałtownym ruchu. Blond fale, w których tańczyły fioletowe refleksy wędrowały na wszystkie strony w takt kolejnych uderzeń. Udało mu się nawet dostrzec mały tatuaż, jednak siedział za daleko, żeby móc rozróżnić jego szczegóły.

Nie wiedział, dlaczego ta myśl pierwsza przyszła mu do głowy, ale dziewczyna przywiodła mu na myśl chomika, z determinacją próbującego zniszczyć swoją przeszkodę, wbiegając w nią z całym impetem plastikowej kuli, w której się znajdował. Parsknął pod nosem, obserwując jak zastygła bez ruchu, z nienawiścią wpatrując się w stalową konstrukcję, nie wykazującą oznak jakiegokolwiek poddania względem walecznej amazonki. W końcu jednak, jakby uznając wyższość latarni, opadła na pobliską ławkę i jęknęła głośno, opierając głowę na drewnianym oparciu.

— Pieprzona rzeczywistość! — wydarła się w głos, zupełnie ignorując fakt, iż może nie znajdować się w parku sama.

Do teraz nie rozumiał, co się tak naprawdę wtedy stało, ale sama jej obecność go zaintrygowała; wytrąciła jego umysł z torów, którymi podążał od dłuższego czasu. Kiedy zobaczył, jak uroczo nadyma policzki, w frustracji łypiąc na swojego przeciwnika kątem oka, kolejny chichot wyrwał mu się z piersi. Gdy to robiła, wyglądała jak Han, tyle że ona była przy tym urocza.

Fala realizacji zalała go z impetem pędzącego pociągu. Przed oczami stanęła mu roześmiana twarz przyjaciela, a tuż za nią podążały kolejne, zupełnie, jakby widok blondynki odblokował w jego mózgu zapadkę, którą uparcie starał się trzymać zamkniętą. Powoli docierało do niego, co właściwie wyprawiał. Tak bardzo dał się wciągnąć swoim demonom, że zapomniał o tych, którym na nim zależało, o tych, których chciał tak potwornie skrzywdzić. A przez w jednej chwili znienawidził się jeszcze bardziej, bo to co chciał zrobić upodobniłoby go do ojca.

Jeszcze raz spojrzał na kartkę papieru i wykrzywił usta w grymasie rozczarowania. Ta dziewczyna walczyła z przysłowiowym wiatrakiem i nawet teraz wyglądała, jakby po prostu zakończyła rundę, głupią bitwę pod nic nieznaczącym zameczkiem na peryferiach. Jakby przegrana napawała ją determinacją do wygrania wojny. Zacisnął zęby, klnąc na siebie w duchu, bo zrozumiał, jak wielką krzywdę chciał wyrządzić sobie, swoim przyjaciołom i swojej matce. Przede wszystkim jej. Tak jakby nie wystarczyło jej piekło, przez które przechodziła każdego dnia z tym człowiekiem i to dla niego.

Zgłupiałem już do reszty.

Jednym szarpnięciem wyrwał kartkę z notesu i próbując wyładować całą swoją frustrację i gniew zgniótł ją w dłoni, zaraz rzucając w kierunku kosza. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę się do tego przymierzał. Wszystko nagle wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Poczuł, że postawił w końcu krok do przodu zamiast w tył, nawet jeśli chwiejny i niezgrabny, nadal szedł przed siebie. Podniósł się na nogi i rzucił ostatnie spojrzenie dziewczynie, która nadal nieprzyjaźnie łypała na latarnię. Pokręcił z niedowierzaniem głową.

Streetlight | Seo ChangbinNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ