Rozdział 1

117 13 17
                                    

To miał być najszczęśliwszy dzień mojego życia. Ubrałem biały garnitur, czarny krawat i ułożyłem nieco, niesforne, szare włosy. Uśmiechnąłem się do siebie w lustrze i stwierdziłem, że jestem gotowy. Przygotowywałem się do dzisiejszego dnia od kilku lat. Miałem w końcu uroczystość. Oficjalne zwieńczenie związku, rozpoczęcie nowego życia przy boku ukochanej osoby aż do śmierci. Spojrzałem uśmiechnięty w lustro i poprawiłem ostatecznie krawat. Chciałem wyglądać idealnie. To był jedyny taki dzień, w którym mogłem pozwolić sobie na pokazanie mojej perfekcjonistycznej strony. Uderzyłem się w oba policzki i wyszedłem z domu zakluczając drzwi i wrzucając niedbale klucze do tylnej kieszeni. Ledwo co zdążyłem na metro,przejechałem ponad dziesięć przystanków i wysiadłem niedaleko mojego starego liceum. Spojrzałem w jego stronę i jak zwykle dopadła mnie nostalgia. Przypomniały mi się wszystkie dobre wspomnienia związane z moimi licealnymi latami. Każdy mecz, każdy uśmiech i te radosne, żywe kolory, które otaczały mnie na każdym kroku przypominając o tym, że żyję właściwym życiem.Uśmiechnąłem się na myśl o wiecznie zdenerwowanym i niepewnym Asahim, radosnym i rozbrykanym Nishinoyi, szlachetnym i nieco nerwowym Tanace, Tsukishimie, który udawał że nic go nie rusza,Yamaguchim, który bał się że nie będzie wystarczający, Hinacie z wielkimi marzeniami i niewinnym sercem, Kageyamie, który ciągle dążył do perfekcji, Ennoshicie, który nie chciał być tchórzem,Naricie, który z uśmiechem witał nas wszystkich i Kinnoshicie,który z taką energią cieszył się z każdego dobrego serwu.Westchnąłem cicho. Te lata przeminęły i już nie wrócą jednak... to wcale nie znaczy, że to koniec. Wciąż tu jestem,razem z moim przyjacielem i ukochanym.

-Suga!-roześmiany głos zawołał moje imię, by zaraz potem osoba do której należał okrzyk uwiesiła mi się na ramieniu.

-Noya.-roześmiałem się radośnie. -Wciąż tak samo niski.

-A ty wciąż tak samo zakochany.-odgryzł się żartobliwie.

-Gdzie Asahi? Rzadko kiedy w ogóle się rozdzielacie.- zauważyłem rozglądając się za przyjacielem nie zauważając rozbawionego wzroku Noyi.

-Jest już w środku, gada chyba z panem młodym. Chodź, bo się spóźnisz.- pociągnął mnie za rękę i z charakterystyczną dla niego pewnością siebie wpadł do sali,przeszedł przez korytarz i z impetem otwierając drzwi zaanonsował nasze przyjście do obecnych w pomieszczeniu mężczyzn.

-Panna młoda przyszła!

-Yo!

-Hej!

-Dawnośmy się nie widzieli!

-Suga!

Zewsząd rozległy się ucieszone głosy, a niedługo po tym dookoła mnie zebrał się niewielki tłumek osób, poklepujących mnie po ramieniu, przytulających czy zwyczajnie z uśmiechem witających się wesoło. Pojawili się wszyscy dawni koledzy z drużyny, dziękowałem bogu, że mogłem ich jeszcze zobaczyć. W końcu chłopcy rozsunęli się na boki pokazując mi osobę na końcu pomieszczenia, uśmiechającą się w moją stronę ze szczęściem wypisanym w oczach. Czarny garnitur doskonale opinał jego ciało, tak jakby był szyty na miarę (może faktycznie był?), a jego nerwowość zdradzały dłonie, które jak zawsze w takich momentach drżały lekko.

-Daichi.-uśmiechnąłem się w jego stronę.

-Koushi.-odetchnął z ulgą chłopak i przytulił mnie mocno uprzednio przecinając pomieszczenie w kilku szybkich krokach. Objąłem go i mocno przycisnąłem do siebie,mając nadzieję, że pozwolę mu w ten sposób zapomnieć o strachu i niepewności jaka panowała w jego sercu odkąd tylko się oświadczył. Bał się, że popełnia błąd, że być może małżeństwo będzie nie udane. -Tak się cieszę, że jesteś.-oznajmił i spojrzał mi w oczy odsuwając się ode mnie na odległość ramion. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Nie wiedziałem co powiedzieć. Moje gardło było ściśnięte ze strachu, a serce biło mocno i nierównomiernie. Nim się zorientowałem staliśmy już przed ołtarzem. Ktoś grał na organach gdzieś na końcu sali przyozdobionej biało-fioletowymi kwiatami. Nagle to mnie trafiło. Przecież ja nie biorę ślubu.Jestem tu, stroję na ślubnym kobiercu z ukochaną osobą, a jednak to nie ja jestem tą osobą, która zaraz razem z Daichim połączy się na zawsze.

-...Czy ty Yui Michimiyo bierzesz sobie Sawamurę Daichiego za męża i ślubujesz mu...-słowa pastora przebiły się przez mgłę moich myśli. Patrzyłem jak Daichi i Michimiya zakładają sobie na palce obrączki ślubne, jak płacząc ze szczęścia całują się, tańczą pierwszy taniec. Biesiada trwała aż do północy. Niewiele piłem, nie chciałem mieć problemów z powrotem do domu w dodatku wiedziałem, że gdy wypiję zbyt dużo od razu zaczynam paplać co mi ślina na język przyniesie, a nie mogłem pozwolić sobie na zniszczenie ślubu mojego najlepszego przyjaciela. W domu zdjąłem nieco wygnieciony garnitur, starannie złożyłem koszulę i powiesiłem marynarkę na wieszaku po czym usiadłem na łóżku. „To mogła być moja ostatnia szansa na powiedzenie mu tego co czuję." westchnąłem ciężko. Z otępienia wyrwał mnie dźwięk powiadomienia dochodzący z telefonu. Odblokowałem urządzenie i z niewielkim uśmiechem zacząłem wpatrywać się w zdjęcie, które przesłał mi Asahi. Oni Noya na pierwszym planie chichotali lekko spici, a w tyle Daichi i jego żona całowali się uroczo. Przygryzłem wargę i opuściłem rękę z telefonem na kolano. Po moim policzku powoli, niezauważalnie popłynęła pierwsza, cicha łza. Zaraz za nią spłynęła następna, a potem kolejne, tak jakby urządzały sobie wyścigi,która szybciej przepłynie mój policzek i spadnie na kolana mocząc mi spodnie. Załkałem cicho. Moje tchórzostwo znów nie pozwoliło mi powiedzieć dwóch zwykłych słów. Stchórzyłem. Na szczęście to już ostatni raz.

„Twój czas tutaj dobiegł końca, Sugawaro..."

Dookoła mnie zapadła błogosławiona ciemność.

Ślub || DaisugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz