4

207 30 16
                                    

     Niczym lunatyk wróciła do swego rodzinnego domu. Gdy zamknęły się za nią drzwi, usłyszała z piętra głos matki.

— Lili, to ty?! W kuchni jest obiad, jeśli masz ochotę! — wołała w towarzystwie szumu suszarki do włosów.

Lili nie odpowiedziała; nie miała zamiaru krzyczeć na cały dom. Na jedzenie również nie miała ochoty. Wcale nie z powodu mdłości; te zdawały się całkowicie ustąpić. Nie miała apetytu, ponieważ nadal pozostawała w ciężkim szoku. 

Przed chwilą dowiedziała się, że zaszła w ciążę ze swoim szwagrem. Zdradziła Nathaniela.

Ogień trawił jej policzki, dreszcz spowijał ciało. Musiała się uspokoić. Dla dobra dziecka. Poszła do kuchni, gdzie napiła się zimnej wody, a potem, gdy uznała, że to wciąż za mało, udała się na górę, do swojej łazienki. Rozebrała się i weszła pod letni prysznic.

Obmyła lepką od potu skórę, usunęła z ramion wszelki ślad po zapachu Bastiana, ale jej myśli dalej krążyły jak szalone.

Jak miała rozumieć jego intencje? Co w końcu do niej czuł? Wykorzystał ją do spełnienia żądań bestii, czy zrobił to z innego powodu? Dlaczego to przed nią zataił? Dlaczego zabrał jej te wspomnienia, aby po dwóch miesiącach zrzucić je na nią niczym ogromny głaz?

Z drugiej strony wyrzuty sumienia dociskały jej ramiona tak mocno, że miała ochotę zwinąć się w kłębek i już nigdy nie wracać do Vancouver. Jak po tym wszystkim miała spojrzeć Nathanielowi w oczy? Był dla niej taki dobry, był najlepszym mężem pod słońcem, a ona zrobiła mu takie świństwo! Wiedziała, że nie da rady żyć w kłamstwie.

Po ponad półgodzinie tkwienia pod strumieniem wody, w końcu, z rezygnacją, wyszła spod prysznica. Narzuciła na siebie inną sukienkę, tym razem bardziej zwiewną, błękitną, na cienkich ramiączkach.

Była już gotowa, gdy do jej pokoju wpadła mama. Myśli Lili na moment zmieniły swój bieg. Nie mogła dać po sobie poznać, że coś się stało. Nie mogła zepsuć matce tak ważnego dla niej dnia.

— Mamo... wyglądasz... — oniemiała z wrażenia, spoglądała na swoją rodzicielkę.

Anne Howard porzuciła gdzieś swoją nauczycielską sztywność i skromność i na spotkanie z Philem postanowiła uzewnętrznić młodego ducha, którym zawsze emanowała. Miała na sobie białą, odsłaniającą ramiona bluzkę z luźnymi rękawami oraz przylegającą, sięgającą kolan spódnicę w jaskrawy, kolorowy wzór. Na jej twarzy znalazł się delikatny makijaż, a blond włosy wystylizowała w niesforne fale. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby jej pięćdziesięciu pięciu lat.

— Co? — zapytała z przestrachem. — Za śmiało? Coś nie tak ze spódnicą, prawda?

— Mamo, wyglądasz cudownie! — zawołała Lili i uśmiechnęła się szeroko. — Phil będzie zachwycony, zobaczysz.

— Naprawdę tak myślisz? Wiesz, jak się stresuję? Cała się trzęsę! — Zaczęła chodzić od prawej do lewej.

— Które to wasze spotkanie?

— Trzecie. Co tak patrzysz? Mówiłam ci, że to świeża sprawa.

Lili podeszła do matki i położyła dłonie na jej odkrytych ramionach, zatrzymując ją w miejscu. Spojrzała głęboko w niebieskie oczy, które po niej odziedziczyła.

— Będzie dobrze, mamo — powiedziała cicho z najgłębszym przekonaniem. — Zasłużyłaś na to.

Anne uśmiechnęła się niepewnie, jednak w końcu uścisnęła córkę i wspólnie udały się na parter. Mama Lili zaczęła kręcić się między szafką na buty a łazienką i salonem, ciągle czegoś szukając. To pantofli, to zapodzianej biżuterii, to kremu do rąk. Lili stała spokojnie i zerkała na rozgardiasz w postaci matki.

Ten drugi ✓Where stories live. Discover now