3

241 30 77
                                    

     Dopiero następnego ranka Lili uświadomiła sobie, że po obfitej kolacji ani razu nie była zmuszona przytulać się do toalety. Mdłości nie męczyły jej nawet po wstaniu, zupełnie jakby jej rodzinny dom dysponował jakąś magiczną siłą, łagodzącą wszelkie problemy z układem pokarmowym.

Zadowolona z efektu swojej spontanicznej wycieczki, wzięła długi prysznic, uprzednio sprawdzając w lustrze wypukłość brzucha, jednak ten nadal był płaski. Ubrała się i nawet delikatnie umalowała. Bez uporczywych nudności życie stało się piękniejsze i zwyczajnie miała ochotę ładnie wyglądać.

Gdy zeszła na dół, mama nie omieszkała skomentować jej wyglądu:

— Wczoraj wyglądałaś jak swój własny cień, a dzisiaj... Pięknie ci w tej sukience, córeńko — pochwaliła ze szczerością i wspólnie usiadły do śniadania.

Przez salonowe okna wpadało mocne, sierpniowe słońce, rozświetlające cały pokój. Lili poczuła w sobie nowe pokłady energii, które zamierzała spożytkować jak najlepiej. Po posiłku oznajmiła matce, że ma ochotę na spacer, że czuje się znacznie lepiej i pragnie się przewietrzyć.

— Potowarzyszyłabym ci, ale mam trochę spraw do załatwienia przed... — Zarumieniła się. — No wiesz...

— Nie ma sprawy, mamo. Przejdę się sama. W Hope widuję zawsze tylko ciebie, dawno już nie byłam w miasteczku.

Zanim wyszła, przedzwoniła do Nathaniela, aby upewnić się, czy wszystko w porządku z nim i Ellie. Dowiedziała się, że mała trochę marudziła przy sztucznym mleku, ale ostatecznie pozwoliła się nim nakarmić. Poza tym nie działo się nic niepokojącego. Lili pochwaliła się oczywiście swoim dobrym samopoczuciem i podziękowała mężowi za to, że namówił ją na ten wyjazd.

Przed wyjściem ostatni raz spojrzała w lustro. Taki miała nawyk, kiedy jeszcze tu mieszkała. Omiotła spojrzeniem swoją smukłą postać, odzianą w białą, letnią sukienkę, prawie sięgającą kolan. Krótki rękawek leżał gładko na jej ramionach, a nie za duże wcięcie pod szyją ujawniało delikatny dekolt. Biel przylegającego materiału kontrastowała z jej rumianą karnacją i kasztanowymi włosami, opadającymi równo na ramiona.

Lili włożyła na stopy wygodne sandały, do słomkowej torebki zapakowała portfel i telefon, pożegnała się z mamą i wyszła na skąpane w słońcu obejście.

Żwawym krokiem przekroczyła bramkę i ruszyła chodnikiem w stronę centrum miasteczka. Promienie oświetlały jej ciało, przyjemnie je ogrzewając. Miała wrażenie, że napełniały ją energią zupełnie jak pustą baterię słoneczną.

Po drodze mijała wiele znanych jej twarzy, serdecznie witała się z dawnymi sąsiadami, zajrzała do biblioteki, gdzie wróciły jej wspomnienia z poszukiwań Nathaniela, później odwiedziła sklep, w którym często buszowała wraz z Sarah, a na koniec, zgrzana i spragniona, postanowiła udać się do kawiarni na coś zimnego.

Najbliższa kawiarenka słynęła ze swojej ciasnoty, na szczęście jednak tego dnia stoliki z wielkimi parasolami stały również na zewnątrz. Uradowana Lili zajęła miejsce na uboczu, gdzie miała dobry widok na centrum Hope i przemieszczających się ludzi. Zajrzała do karty i wciąż nie odczuwając mdłości, postanowiła zaszaleć. Miły kelner odebrał od niej zamówienie na mrożoną kawę i pucharek czekoladowych lodów z posypką.

Czekając na smakołyki, Lili rozsiadła się wygodnie i rozciągnęła pod stolikiem nogi. Stopy miała gorące i obolałe, ale nawet to sprawiało jej dzisiaj przyjemność. Nagle złapał ją skurcz w łydce. Nie za mocny, jednak pochyliła się, aby rozmasować stwardniały mięsień.

— Mogę się dosiąść?

W pierwszej chwili pomyślała sobie, że przecież kilka innych stolików jest wolnych i nie ma takiej potrzeby, w drugiej przyszło jej na myśl, że to może któryś z dawno niewidzianych sąsiadów, aż wreszcie...

Ten drugi ✓Where stories live. Discover now