rozdział 16

1K 118 7
                                    

Serce w niej zamarło, gdy dotarły do niej własne słowa. Co ją skłoniło, żeby to powiedzieć? Jego życie prywatne, jego osobiste związki, wcale nie powinny jej obchodzić. Należało zachować milczenie, a nie prowokować go dziecinnymi uwagami.

- Masz na myśli Lori? Ona nie jest moją przyjaciółką, tylko moim amerykańskim doradcą prawnym - wyjaśnił podrażnionym tonem.

Poczuła, że się czerwieni.

- Nie obchodzi mnie, kim jest dla ciebie - powiedziała nieszczerze. - Jedynie przypuszczałam...

- Że jesteśmy kochankami! Tak, jak ja myślałem, że ty i Lewis... Takie podejrzenia bywają niebezpieczne, prawda? Zwłaszcza, gdy są podsycane przez... - Zamilkł na chwilę i spojrzał na nią uważnie. - A właściwie, to jestem ciekaw, na czym opierałaś swoje przypuszczenia?

- Na niczym - skłamała, czując, że sytuacja staje się niebezpieczna. - Już ci zresztą powiedziałam, że twoje sprawy mnie nie interesują.

- Rzeczywiście, wyjaśniłaś mi to zupełnie jasno - mruknął jakby do siebie, kierując się w stronę drzwi.

Otworzył je, zatrzymał się na chwilę i rzucił przez ramię:

- Chyba słyszałaś, że postanowiłem wrócić i zająć się firmą dziadka?

- Belinda coś mi mówiła - odrzekła, starając się, by jej odpowiedź zabrzmiała jak najbardziej obojętnie.

- Ale to cię zupełnie nie obeszło - przerwał Louis z goryczą w głosie. - Bardzo dobrze. Teraz jest wszystko jasne. Nie fatyguj się z odprowadzaniem mnie do samochodu. Przypuszczam, że masz wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia... - zakończył ironicznie. - Ale jeszcze coś: ten krem do golenia. Jeżeli nie był przeznaczony dla twego faceta, to...

Była zbyt zaskoczona, by skłamać.

-To... to dla męża mojej sąsiadki. Robiłam dla nich zakupy. Oni są dość wiekowi i...

Zamilkła. Dlaczego właściwie tak się tłumaczy? I dlaczego Louis wbił sobie do głowy, że ten nieszczęsny krem jest dowodem, że ona ma kochanka?

Zanim jednak zdążyła go o to zapytać, już zniknął za drzwiami. Powiedziała więc sobie, że jego odpowiedź i tak nie powinna jej interesować. On po prostu ma o niej zupełnie fałszywe mniemanie. Założył sobie, że znalazła sobie kochanka i że w związku z tym może się już nie obawiać jej nie chcianej miłości. Jeżeli o to chodzi, może być spokojny. Zupełnie spokojny.


+++


Rankiem Kate musiała przyznać, że czuła się okropnie.

Gardło paliło ją żywym ogniem, a głowa pękała tak, że musiała powstrzymywać się od jęku. Ogólne osłabienie również dawało się we znaki.

Będzie lepiej, gdy zajmę się pracą, mówiła sobie, łykając aspirynę i popijając ją kawą.

Gdy przyjechała do biura, Belinda spojrzawszy na nią zauważyła, że powinna była zostać w łóżku.

- Ale po co ci to mówię - dorzuciła z przekąsem.

- Jesteś taka uparta, że na pewno mnie nie posłuchasz...

- Oczywiście, że nie - zgodziła się Kate. - Mam za dużo roboty, żeby chorować - powiedziała wesoło, a pomyślała, że ostatnią rzeczą, którą chciałaby robić, jest siedzenie w domu i rozmyślanie o Louisie.

Aspiryna trochę jej pomogła, ale nie na długo. Mając wolną chwilę, pobiegła do apteki.

- O, i pani złapała wirusa - zauważył aptekarz, gdy wyjaśniła, o co jej chodzi. - Żaden z tych leków nie pomoże - dodał, wskazując na rzędy lekarstw na półkach. - Grypa to grypa...

- Chciałabym tylko coś, co by mi przyniosło ulgę - przerwała mu szybko.

W dziesięć minut później wyszła, niosąc całą torbę leków: na gardło, na ból głowy i łamanie w kościach, zdając sobie równocześnie sprawę, że żaden z nich jej nie wyleczy, a tylko może złagodzić objawy choroby.

Żeby tylko nie rozchorowała się na dobre przed srebrnym weselem Gittingsów! Przecież musi być na nim obecna.

Już prawie dochodziła do biura, gdy zobaczyła Louisa, który szedł naprzeciw niej. Zauważyli się niemal w tym samym momencie.

Oboje zatrzymali się na chwilę i spojrzeli na siebie z niechęcią. Chcąc uniknąć rozmowy, Kate weszła do sklepu i kupiła jakiś tygodnik.

Ku swojemu zdumieniu, wychodząc natknęła się na Louisa, który stał przed drzwiami, zupełnie jakby na nią czekał.

- Czyżby to był rytuał? - zapytał ironicznie i złapał ją za rękę, uniemożliwiając przejście. - Jeżeli tak, to...

- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedziała nieszczerze i kichnęła.

Louis się rozzłościł.

- Czy zupełnie oszalałaś? - krzyknął. - Widać, że jesteś chora. Ty...

- Po prostu trochę się przeziębiłam - warknęła. - Jeżeli więc nie chcesz się zarazić, to lepiej odejdź.

Zauważyła, że stali się ośrodkiem zainteresowania dla wielu przechodniów. Tymczasem Louis, ciągle trzymając ją za rękę i nie zważając zupełnie na jej słowa, mówił:

- Wpadłem do Gittingsów i dowiedziałem się, że urządzają niebawem srebrne wesele. Powiedzieli mi, że zaprosili również twoich rodziców. Miło będzie ich znów zobaczyć.

Kate zdrętwiała. Znaczyło to, że on również wybiera się na przyjęcie. Gdyby udało jej się znaleźć jakąś wymówkę i nie iść tam! Było to jednak zupełnie niemożliwe. Po prostu nie mogła tak postąpić. Paul Gittings jest jej chrzestnym.

- Wybierasz się tam sama czy... - Urwał i spojrzał na nią badawczo.

- Nie, będę sama - wyjaśniła cierpko.



____________________________

Oto cała tajemnica pt. "kim jest blondi" ;*

Obiecuję, że na tym przyjęciu będzie się działo, ale to dopiero za parę rozdziałów. Tymczasem zapraszam was na moje pozostałe opowiadania.


Boy from the past /L.T ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz