Rozdział Czternasty

70 7 2
                                    

Zaskoczony Loki nieomal nie upuścił syna, gdy ten zmienił barwę swej skóry. Wciągnął głęboko powietrze, starając się opanować na tyle, by nie zacząć wrzeszczeć z bezsilnej złości. Zacisnął szczęki, a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Jest Jotunem — wyszeptała zaskoczona przemianą syna Izyda, uśmiechając się lekko, lecz wystarczył jeden rzut oka na Lokiego, by zrzedła jej mina. - Nie cieszysz się, prawda? - zapytała cicho, wyciągając po malca ręce. Książę spojrzał na nią z bólem w oczach i uśmiechając się sztucznie, powiedział:
- Oczywiście, że się cieszę, najmilsza — podał jej chłopca. - Po prostu jestem bardzo zaskoczony, że przejął część moich cech, nie sądziłem, że tak się stanie... Ale dobrze, że jest zdrowy...
- Nie cieszysz się — wyszeptała, gładząc synka po główce. Zacisnął maleńką dłoń na jej palcu. - Ale ja i tak będę go kochać nad życie, Loki. Jest idealny. Nawet gdyby nie był, jest moim synem i to, jak wygląda i jaką krew ma w sobie, niczego nie zmieni... Mam nadzieję, że ty również kiedyś to dostrzeżesz...
- Odpocznijcie teraz, jesteście na pewno oboje wykończeni — mruknął, pochylając się nad nią ostrożnie i całując ją w czoło. - Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. To wszystko bardzo mnie oszołomiło.
Kiwnęła głową, nie patrząc na niego. Westchnął i po chwili wyszedł na korytarz.

Po przejściu kilku metrów uderzył pięścią w ścianę.
- Loki? - usłyszał głos Thora. - Co się dzieje?
- Nic! Odejdź, chcę zostać sam! - warknął czarnowłosy.
- Nie rozumiem... Sif powiedziała mi, że Izyda porodziła ci syna... Nie cieszysz się?
- Jak mam się cieszyć, młotku, skoro moje dziecko jest Jotunem tak jak ja?! Skazałem go na straszliwy los! Będą wytykać go palcami, szydzić, nigdy nie zyska takiej władzy i szacunku, jak Asgardczyk! Nie zasiądzie na tym tronie, nie... - urwał, opadając na kolana. Z jego oczu pociekły łzy.
- Nie wydaje mi się, by było to prawdą, Loki — Thor ukląkł koło niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wciąż żyjesz przeszłością, tak nie można, bracie... Zacznij się cieszyć z potomka, przecież to prawdziwy dar. Poza tym przedłużyłeś swój ród, a to przecież wiele...
- Nigdy nie chciałem go przedłużać — chrypnął bóg kłamstw, patrząc na Asgardczyka czerwonymi od łez oczami. - Chciałem zniszczyć miejsce, z którego pochodzę, skoro nikt mnie tam nie chciał i zostawił na pastwę losu...
- Myślę, że powinieneś przestać się tym zadręczać, Loki. Oczywiście rozumiem twój ból i żal, bowiem nikt nie chce przecież, by rodzice go nie akceptowali, ale masz teraz rodzinę. Znów. Masz to, za czym tak bardzo tęskniłeś. Twój syn nigdy nie będzie piętnowany za pochodzenie, jeśli ty tylko zaczniesz być z tego dumny. Zaufaj mi...
- Ale to dziecko...
- Jest największym darem, jaki przyniósł ci los. Nie rozumiesz tego? Loki, twoje grzechy zostały ci wybaczone... Znów masz rodzinę, dostałeś kolejną szansę, by cieszyć się życiem... Nie zmarnuj tego...
- I sądzisz, że ten mały nigdy nie będzie mieć do mnie żalu o to, jak wygląda?
- Wydaje mi się, że jesteś zbyt zmęczony, by logicznie myśleć, Loki — zaśmiał się Thor, łapiąc go pod ramiona i pomagając wstać. - Twoja ukochana zapewne zamartwia się teraz w komnacie, bo jak rozumiem, wyszedłeś stamtąd w gniewie... Idź do niej. Do nich. Oni naprawdę cię teraz potrzebują. A kiedy już Izyda będzie mogła stanąć na nogi, urządzimy biesiadę. Cały Asgard będzie świętować narodziny twego syna, Loki...
Czarnowłosy skinął lekko głową, prostując się.
- Tak... Masz rację.

Gdy po chwili wszedł ponownie do komnaty, Izyda spała, podobnie jak ich syn. Usiadł przy kołysce, wpatrując się w dziecko, którego skóra przybrała już normalny, różowawy odcień.
- Vali... - wyszeptał, uśmiechając się nieznacznie. - To odpowiednie imię...

Obudziła się po kilku godzinach snu, rozglądając się po komnacie w poszukiwaniu Lokiego. Nigdzie go jednak nie było. Odwróciła głowę, a po jej policzku spłynęła samotna łza. A więc mimo wszystko ją zostawił, gdy syn nie okazał się taki, jak sobie tego życzył... Przecież powinna była się tego spodziewać, był bogiem kłamstwa, więc z łatwością ją oszukał, gdy oddała mu swe serce.
Podniosła gwałtownie głowę, gdy drzwi otwarły się niespodziewanie i do środka wszedł Loki, niosąc tacę pełną najróżniejszych smakołyków.
- Cieszę się, że już wstałaś, mam dla ciebie posiłek, moja miła — powiedział cicho, siadając na skraju łóżka. - I nie, nie zostawiłem was, Izydo. Wygląd naszego syna mnie przeraził, to prawda, ale teraz jest już dobrze. Jestem dumny z tego, kim jest mój syn...
- Skąd wiesz, o czym myślałam? - zapytała ochryple.
- Izydo, twoje zaskoczone spojrzenie pełne ulgi, gdy wszedłem do komnaty, mówiło samo za siebie, poza tym twoje myśli są tak wyraźne, że podejrzewam, że nawet Thor byłby w stanie je odczytać — mruknął niby groźnie, ale na jego ustach błąkał się cwaniacki uśmieszek. - Niczego się nie bój, Izydo, nie zostawię was. Ja was naprawdę kocham.
- Jesteś pewny, że nie chcesz znów zażyć wolności? - zapytała cicho, patrząc na niego podejrzliwie.
- Nie chcę. Poza tym wcale nie czuję się skrępowany, Izydo... Jedz już, zanim wystygnie — uśmiechnął się, podając jej tacę. - Musisz prędko wracać do sił.
- Dziękuję — bąknęła zarumieniona wściekle i zaczęła delikatnie jeść. Nachylił się i pocałował ją w głowę.
- Vali — powtórzyła, gdy po skończonym posiłku przedstawił jej propozycję imienia dla chłopca. - Podoba mi się — skinęła głową. - Niech więc tak będzie.
- Dziękuję — wyszczerzył się, całując ją mocno. Odwzajemniła, zarzucając mu ręce na szyję. - Mam nadzieję, że szybko staniesz na nogi — mruknął, delikatnie przygryzając jej wargę.
- Ja również. Nie lubię zbyt długo leżeć.
Zaśmiał się radośnie, trącając nosem jej nos.
- A co powiesz na leżenie pode mną? - zapytał.
- Pod tobą? - zmarszczyła brwi. - Oh!
- No właśnie... Oh! - wyszczerzył się. - Chciałbym znów zaznać twojej słodkości, moja cudna.
Natychmiast spłoniła się wściekle, kiwając lekko głową.
- Chętnie, mój książę.
- A więc załatwione — ucieszył się, biorąc ostrożnie synka na ręce, gdy maluch zaczął grymasić w kołysce.
- Jesteś idealnym ojcem — powiedziała, gdy podał jej go na karmienie.
- Ja tylko się staram, Izydo, bo mam dla kogo.

Loki - zakończoneWhere stories live. Discover now