épilogue

128 6 7
                                    

Mimo że oficjalne zaręczyny odbyły się dwa lata temu miesiąc po oświadczynach Buru, ślub miał się odbyć dopiero teraz.

Ale po kolei. Po zaręczynach przy mamie Elizy (ze swoimi rodzicami Buru stracił kontakt) mężczyzna przeprowadził się do narzeczonej. Jej mieszkanie było większe niż jego, więc Léa dostała wreszcie swój pokój. Kido także znalazł tam swój kącik. Owen, kolega Davida odkupił od Jamesa jego stare mieszkanie, więc przeprowadzka poszła nawet szybko. A Patricia zaprzyjaźniła się z Elizabeth.

Ślub odbywał się w kościele katolickim, ponieważ Eliza była katoliczką, a James nie miał nic przeciwko. Poza tym powoli wracał do wiary.

Przybyli niemal wszyscy zaproszeni nawet rodzice Jamesa. Zabrakło z oczywistych powodów jego brata, ale i tak wszyscy dobrze się bawili, o czym świadczyła zabawa na weselu aż do rana.

Ślub był tylko formalnością i dobrym pretekstem do skończenia tego opowiadania. Powiem Wam, że byłam na tym weselu. Państwo młodzi z nadzieją opowiadali o planowanej wspólnej przyszłości (przede wszystkim o miesiącu miodowym) i cieszyli się, że odnaleźli siebie nawzajem, a Léa była szczęśliwa, ponieważ wreszcie znalazł się ktoś, kto dał jej miłość, którą odwazjemniła, oczywiście. To miał być dopiero początek zaistnienia ich rodziny, ale każdy początek może być końcem, a koniec początkiem, więc żegnam się już z państwem w tej historii. Dodam jeszcze, że Buru wciąż boi się kaczek, żeby nie było, a Kido zaprzyjaźnił się z synem Elizy.

Zakończenie może nie jest jakieś niesamowite, ale jest na miarę tej książki, a to książka z watt, więc... Więc... No wiecie. Poza tym szacun, że tu dotrwaliście i obiecuję, że moje następne książki będą bardziej przemyślane hah. Miłego wieczoru życzę. Do zobaczenia (może) w innym moim opowiadaniu.

OpiekunWhere stories live. Discover now