14. „Byłoby lepiej gdybyście zdjeli ze mnie te kajdany"

Start from the beginning
                                    

Przez przymknięte oczy widziałam jeszcze krążącego Klausa obok Hayley a potem nastąpiła ciemność.

**

Delikatnie otworzyłam oczy i przełknęłam ślinę czując suchość w gardle. Nadal byłam zmęczona, lecz czułam, że wykorzystałam już wszystkie godziny snu na dzisiaj. Jednak nadal nie wstając przeciągnęłam się, odwracając ciało w przeciwną do okna. Nagle poczułam znajomy zapach, co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Obok mnie leżał Kol Mikaelson z lekko uchylonymi ustami i potarganymi włosami. Zajęło mi chwilę przetworzenie tego co się wczoraj stało. Pojawienie się po drugiej stronie, krwawienie z nosa, wymioty krwią i na końcu pomoc Kola.

Nie chcąc budzić bruneta wyszła w wampirzym tempie z pokoju wpadając zaraz do swojego.

-Dzień Dobry, Kai. - szepnęła na tyle by heretyk ją usłyszał.
-Jak się spało? - zapyta ironicznie. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, wyjawić prawdę czy nakłamać?
-Byłam po drugiej stronie, dostałam jakiegoś napadu, a później obudziłam się u Kola. Chyba jednak nie było źle... - wzruszyłam ramionami podchodząc do torby. - A tobie? - zapytałam głośniej by mógł usłyszeć mnie zza łóżka.
-Byłoby lepiej gdybyście zdjęli ze mnie te kajdany, dzięki, że pytasz. - odpowiedział i zapewne przewrócił oczami, jednak tego nie widziałam.
-Czarną czy szarą? - zapytałam Parkera pokazując mu dwie koszulki polo.
-Szara. - odpowiedział.

-Gdybyś nie chciał mnie zostawić w jakimś chorym wymiarze dla skazanych heretyków to zapewne miałbyś nawet swój pokój. - powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.

Parker zatracił moje zaufanie i będzie musiał ciężko pracować by je odzyskać.

W drzwiach łazienki minęłam się z ciężarną wilczycą, zatrzymując ją ręką mocniej niż miałam to zaplanowane. Puściłam szybko ramię Hayley i uśmiechnęłam się przepraszająco.

-Wybacz. - nadal uśmiechałam się jak mysz do sera.
-Spoko. - odpowiedziała. Chyba już się przyzwyczaiła.
-Chciałam zapytać o samopoczucie, wiesz z dzieckiem i w ogóle. Wolałabym spotkać się w gdzieś bardziej sprzyjających warunkach - spojrzałam dookoła siebie. - ale mam na głowie nieznośnego heretyka. - powiedziałam głośniej by ten mnie usłyszał.
-Słyszałem to! - krzyknął zaraz i zapewne przewrócił oczami. Jak często przewracał oczami.
-Wczoraj, to znaczy tak jakby już dzisiaj wymiotowałam krwią. - zrobiła skwaszoną minę na wspomnienie tego incydentu. - ale słyszałam, że ty też więc jedyne co pozostaje mi myśleć to, to, że Hope w jakimś stopniu połączyła się z tobą. Dlatego jesteśmy we trzy połączone. - wyjaśniła łapią się za kręgosłup.
-To możliwe, jeśli pozwolisz to porozmawiam dzisiaj z Hope. - uśmiechnęłam się.
-Jasne. - ta odwzajemniła mój uśmiech i po chwili ulotniła się z przejścia w toalecie. Patrzyłam jeszcze na nią jak znika za rogiem i z głośnym westchnięciem, zamykając drzwi, odwróciłam się.

-Kurwa! - krzyknęłam gdy po odwróceniu się zobaczyłam Kola.
-Madi, wszystko okey?! - usłyszałam krzyk Elijah z jakiegoś pomieszczenia w domu.
-Tak, myślałam, że zobaczyłam robaka! - odkrzyknęłam.

-Musisz tak straszyć? - zapytałam bruneta i go wyminęłam.

Łazienka, w tym domu Mikaelsonów była biała z dodatkami w postaci jasnego drewna, z tego drewna były wykonane też szafki. Na przeciwko drzwi do toalety stał sedes, a po prawo stały trzy szafki z umywalką i lustrem.

Zaczęłam grzebać w szafkach, szukając szczoteczki do zębów, gdyż wątpie, że wzięliśmy moją z Nowego Orleanu.

A przyjechałam tylko po księgę...

-Druga szafka, po lewej. - podpowiedział i zapewne się uśmiechnął.
-Dzięki. - odpowiedziałam krótko i wyjęłam szczoteczkę.
-Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, to tak, musiałem się skradać, w nocy wróciłam z drugiej strony w słabym stanie, pomogłem ci a ty uciekłaś. - zaśmiał się.
-Po pierwsze, dziękuje wielmożny panie za pomoc - teatralnie się ukłoniłam. - a po drugie, nie uciekłam tylko wyszłam, a to dwie różne sytuacje. - wskazałam na niego palcem.
-Nie ma za co, księżniczko. - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem. Przewróciłam oczami na to jak mnie nazwał i zaczęłam myć zęby.
-Znasz może jakąś Katerine Petrove? Uznała się za Kathrine Pierce. - nagle zapytał a przez moją głowę przebiegło milion myśli na temat Petrovej.

Kathrine to sobowtór Eleny, to znaczy Elena to sobowtór Kathrine, a znowu ta to sobowtór Tatii, a Tatia to sobowtór Amary. Petrova przez pewien czas była moją przyjaciółką, lecz później musiała uciekać przed Klausem. Niemożliwe żeby teraz wróciła z własnej woli prosto w jego sidła, chyba, że wróciła do mnie.

-Możliwe. - odpowiedziałam krótko i przemyłam buzię wodą, i odwróciłam się do niego przodem.
-Klaus chce ją zabić, lecz ta ukrywa się jak tylko może. Jeszcze jej nie znalazł a, że nie ma przy sobie innej wiedźmy niż ty, to twoim zadaniem na dzisiaj będzie zlokalizowanie Kathrine. - podsumował i się uśmiechnął.
-Nie. - odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami. Nie zrobie tego Kathrine i nie zamierzam tego ukrywać.
-Jak to nie? - zapytał marszcząc brwi.
-Po prostu nie, Kathrine to moja przyjaciółka i Klaus jej nie zabije. - odpowiedziałam i siadłam na szafki machając nogami.
-Nie zamierzam się z tobą o to kłócić. - odpowiedział i oparł się się o ścianę barkiem.
-Świetnie, mógłbyś wyjść? Chce się ubrać. - zapytałam.
-Ależ mi to nie przeszkadza. - odpowiedział.
-No patrz, mi przeszkadza. - powiedziałam i podniosłam jedną brew. Po chwili zaśmiałam się z tego i wygoniłam go z pomieszczenia.

PERFECTWhere stories live. Discover now