Prolog. Zostaw przeszłość w São Luís

203 15 0
                                    

Droga na Kings Cross zawsze była dla Crescent tak samo monotonna w swojej dynamiczności, nudząc i fascynując jednocześnie. Klepany ledwo miesiąc wcześniej, biały AMC Gremlin jej ojca kolebał się leniwie po londyńskich ulicach w rytm Sound and Vision Davida Bowie, gdy próbowała oczyścić umysł. W roku szkolnym nie miała na to czasu, a i przestrzeni było niewiele.

Don't you wonder sometimes
About sound and vision?

Przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko, gdy Earl po raz kolejny upewniał się, że jego jedyne i ukochane dziecko niczego nie zapomniało. Jej lakoniczne i zdawkowe odpowiedzi ewidentnie go nie satysfakcjonowały, co z każdym kolejnym pytaniem kontrolnym coraz bardziej było słychać w jego głosie.

- Tatku, doskonale wiesz, że wszystko spakowałam, i że nie mam już dziesięciu lat - przewróciła rozbawiona oczami, gdy pytania mężczyzny zaczęły się powtarzać. - Martwisz się bardziej niż jak trzeba było mnie odstawić do Castelobruxo, a przypomnę ci, że w lasach równikowych są o wiele poważniejsze zagrożenia niż caipory. Poza tym, to nie pierwszy raz, jak jadę do Hogwartu. Może nawet ostatni, jak mnie odwozisz na dworzec? Nie musisz się tak stresować, tato.

- Zostałaś mi już tylko ty, kochanie, nikt inny. Cała reszta została w Maranhão - odpowiedział jak zwykle, uśmiechając się smutno.

- Tato, nigdy nie będziesz sam, nawet jak odejdę - oburzenie emanowało z jej głosu, ale nie potrafiła inaczej. Wciąż musiała mu powtarzać to w kółko. - Ale póki co nawet odchodzić nie planuję. Wiesz, że nie tak łatwo mnie złamać.

Earl tylko parsknął śmiechem, targając córkę po włosach i skręcając na parking. Byli prawie na miejscu.

- Ani przez chwilę w to nie zwątpiłem, córciu. Czasem tylko ludzie nas łamią, czy tego chcemy, czy nie - westchnął ciężko i wyjął kluczyki ze stacyjki. - W porządku, jesteśmy na tym nieszczęsnym dworcu. Przez ciebie strasznie znielubiłem to miejsce, wiesz?

- Tato, jadę do szkoły, nie na wojnę - przypomniała mu, biorąc klatkę z sową, gdy mężczyzna wyszarpywał jej kufer z bagażnika. - I jakby było tego mało, mam wystarczająco dużo lat, aby samej sobie poradzić, ale wciąż nie chcesz tego zaakceptować.

- Nie próbuj dyskutować ze swoim staruszkiem, Cinny! Daj mi się, na flakony Flamela, nacieszyć chwilami, które z tobą mam. Nie wiem przecież, ile nam ich zostało.

Na te słowa pokiwała tylko zrezygnowana głową.

Klapa bagażnika opadła z okropnym trzaskiem. Dziewczyna skrzywiła się, słysząc ten dźwięk. Earl zdawał się całkowicie go zignorować i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę peronów, targając kufer córki, która niesamowicie żałowała, że dookoła jest wystarczająco wielu mugoli, aby ojciec był na nią zły za ulżenie mu za pomocą magii.

Do odjazdu pociągu było jeszcze co prawda niespełna pół godziny, ale to nie przeszkodziło Crescent w nieustannym zerkaniu na zegarek. Wszystko musiało być zgodnie z planem i, nie licząc dodatkowego kółka po parkingu, spowodowanego Cygnet Committee, ulubioną piosenką jej ojca, wszystko byłoby tak, jak tylko sobie zaplanowała. Chociaż nie miała tacie za złe tego okrążenia. Też chciała z nim spędzić te ostatnie chwile, nawet jeśli ciąganie się po Londynie nie było wymarzonym planem. Miał już swoje lata i nienajlepszy wzrok, co nie okazywało się dobrym połączeniem, jeśli wziąć pod uwagę deszczową pogodę, która irytowała ją z każdą kolejną kałużą do ominięcia odkąd tylko przenieśli się do Wielkiej Brytanii.

Gdy stanęli na peronie 9 i ¾ czas zdawał się magicznie skurczyć w trakcie sekundy. Nagle konduktor obwieścił, że do odjazdu zostało ledwo pięć minut i nadszedł najwyższy czas, aby ulokować się w przedziałach.

Pożegnania z tatą zawsze były dla niej ciężkie. Zostawienie go na najbliższe miesiące prawie samego nie należało do najłatwiejszych, nawet jeśli doskonale wiedziała, że ich sąsiadka, przesłodka Felicity Middleton, będzie regularnie do ojca zaglądała, przynosząc świeże ciasta i zagadując. Szkoda tylko, że szpakowaty mężczyzna wciąż nie potrafił jej zaufać.

- Zostaw przeszłość w São Louís, tatku - szepnęła mu jeszcze tylko na pożegnanie, uściskając go mocno. - Proszę. Nie wrócimy do tego, co było.

- Starych drzew się nie przesadza, kochanie, przecież o tym wiesz - odszepnął, nie chcąc jej jeszcze wypuścić. - Uważaj na siebie. Z jednej wojny wpakowaliśmy się w drugą. Leć już, kocham cię.

- Będę, tato, jeśli ty też. Ja ciebie też kocham.

Sprężystym krokiem ruszyła w stronę wagonu, ostatni raz oglądając się za siebie. Co prawda wpadła przez to na kogoś, ale widok ojca, ocierającego łzy, ścisnął jej serce, więc nie zaprzątała sobie tym głowy.

- Na Merlina, Crescent, przepraszam cię, wszystko w porządku?

Zmartwiony głos nieco wybudził ją z letargu, w który wpadła, skupiając się na własnych myślach.

- Tak, Remusie - uśmiechnęła się ledwo widocznie, odbierając od niego torbę. - Nic się nie stało. Na przyszłość powinniśmy jednak patrzeć, gdzie idziemy.

Ostatni raz pomachała tacie i weszła do pociągu. Zdążyli w ostatniej chwili, bo jeszcze zanim znaleźli swoje przedziały, machina ruszyła z głośnym gwizdem, sprawiając, że Crescent ponownie się zachwiała.

A potem bez słowa czmychnęła do pustego przedziału, licząc, że do końca podróży będzie miała spokój, którego potrzebowała. Nie mogła wpaść na resztę Huncwotów, bo wtedy zaciągnęli by ją do ich (i tak już pewnie przeładowanego) przedziału i utknęłaby tam na wielogodzinną podróż, a to zdecydowanie nie było jej celem.

Podczas tej podróży miała zacząć w końcu czytać książki od taty, których lekturę odkładała w czasie niesamowicie długo, głównie ze względu na ich ciężki, archaiczny język. Nadszedł czas, by zmierzyć się z nimi w wygłuszonym przedziale, modląc się przy tym, aby żaden z narwańców nie skończył przypadkiem obok niej.

Postawiła wodę na niewielkim stoliczku i zanim zdecydowała się skupić na pierwszej stronie pozycji, która leżała na jej kolanach, z cichym szmerem drzwi przedziału się rozsunęły. Miała nadzieję, że westchnięcie, które jej się wyrwało, nie było aż tak głośne jak to odczuła.

- Przepraszam, że nie daję ci dzisiaj spokoju, ale czy mogę się dosiąść? Od hałasu chłopaków strasznie boli mnie głowa, a chciałbym poczytać, póki jeszcze mogę.

Spojrzała na szatyna badawczo i po chwili ciężkiej ciszy przytaknęła, odkręcając butelkę.

- W porządku, Remusie. Ja też potrzebuję odpocząć od zgiełku.

I zabrała się do lektury, kątem oka wciąż obserwując Remusa Lupina, który ewidentnie nie czuł się przy niej w pełni swobodnie i myśląc o domu, który zostawili z ojcem w Brazylii.

São Louís było naprawdę przepiękne, pomyślała, choć piękno tego miejsca było jedynym aspektem, który mógłby ją tam trzymać.

Pierwsze zdanie przeczytała pięć razy, zanim wygoniła z myśli brazylijską plażę i mogła w pełni zrozumieć, co mówiło.

Zimne dłonie | Remus Lupin ffWhere stories live. Discover now