1 | Zlecenie

203 16 9
                                    

Była to najzwyklejsza w świecie brama. Noc zapadła już dawno temu, więc Inka zmuszona była wytężyć wzrok, aby dostrzec jej zarysy — pospolite, metalowe pręty, proste ramy, sięgające nieco ponad jej głowę i ciężką klamkę. Największą niezwykłością, jaką można by przypisać tej bramie był fakt, że jej lewe skrzydło było uchylone.

Inka ostrożnie chwyciła za jeden z prętów i pchnęła go. Zawiasy wydały z siebie przeciągły, wysoki pisk, co dało jej do zrozumienia, że owa brama jest nie tylko zwyczajna, ale również stara i nienaoliwiona. Kobieta westchnęła. Puściła pręty, po czym, jak najostrożniej i najciszej się dało, prześlizgnęła się na drugą stronę bramy, przeciągając za sobą swoje bagaże.

Inka przez całe życie mieszkała w mieście. Była przyzwyczajona do tego, że całą dobę wszędzie świecą się światła, że wiecznie ktoś chodzi, tłucze się i rozmawia. Stonelake — liczące sobie ponad sto tysięcy mieszkańców, największe miasto Wschodu i dumnie nazwana „stolica" regionu — nigdy nie spało. Żyło własnym życiem i w nocy, i w dzień.

Sichle natomiast wydawało się nie żyć w ogóle.

Po wejściu przez bramę znalazła się na wyłożonej kostką ulicy. Okna wszystkich budynków wokół były wyciemnione, w niektórych zasunięto zasłony. Nie wiał wiatr, który poruszałby liśćmi pobliskich drzew, a jedyny słyszalny dźwięk wydawały jej własne kroki. Wszystko było tak... ciche, tak skamieniałe i nieruchome, iż kobiecie przeszło przez myśl, że jedyną żywą duszą za półtorametrowymi, kamiennymi murami tego miejsca jest ona sama.

Późnowiosenne noce, na szczęście, bywały bardzo jasne. Inka szła przed siebie, a spomiędzy domów tej zmartwiałej, cichej osady przebłyskiwały coraz to nowe, rozmyte w ciemności widoki: więcej chałup z drewna, kamienia i cegły, porzucone gdzieniegdzie narzędzia, płoty przydomowych ogródków i inne zjawiska, którym wszechobecny mrok nadawał nowe, niepokojące kształty.

Ale nieważne, ile nowości pokazywało jej Sichle, nie dawało to zbyt dużo — Inka wciąż nie wiedziała, dokąd ma iść.

Woźnica poinformował ją, że stanęli pod bramą zachodnią. Odmówił wjechania z kobietą do samej wioski. Wysadził ją na progu i odjechał, prawdopodobnie z powrotem do Jasnej Grobli, gdzie był jej ostatni przystanek. Inka klęła na siebie, że przed wyjazdem nie sprawdziła mapy Sichla. Przynajmniej miałaby jakiekolwiek pojęcie, jak ma dotrzeć do swojego zleceniodawcy.

Na końcu ulicy dostrzegła plac. Pośrodku stała całkiem ładna, kamienna fontanna. Inka podeszła do niej i zanurzyła palce w przejrzystej wodzie, niszcząc jej idealną taflę, odbijającą gwiazdy.

Kobieta spojrzała w górę. Plusem martwoty Sichla było to, że żadne światła nie przyćmiewały gwiazd — tysiące jasnych punktów, poprzetykanych smugami gwiezdnego pyłu cudownie rozświetlały niebo. Za jednym ze wzgórz okalających wioskę lśniła żółtawa łuna — miejskie światła oddalonej o kilkanaście kilometrów Jasnej Grobli. Dowód, że cały świat nagle nie umarł. Clarissima, najjaśniejsza gwiazda na niebie, wyznaczająca kwarty nocy po zmroku, świeciła w zenicie, ogłaszając północ. Patrząc po tym, że był dokładnie środek nocy, ciemność i głuchość wioski nie powinna nikogo dziwić.

Jednak Inka czuła w kościach, że w Sichlu coś jest zdecydowanie nie na swoim miejscu. A intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła.

Z jednej strony placu stały dwa wysokie budynki z szarej cegły — były to prawdopodobnie bloki mieszkalne. Miały po trzy kolumny okien, a w każdym z nich gnieździła się ciemność.

— Pierdolone miasto duchów — burknęła Inka, wypatrując czegokolwiek w otchłani czarnych okien.

Spojrzała na kamienistą ścieżkę pomiędzy blokami. Ze zdziwieniem dostrzegła, że po drugiej stronie budynków leży... drugi plac. Ile placów może mieć tak mała wioska?

JasnowidzkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz