Było w tym miejscu coś absurdalnego. Przez głowę Inki przeszła nawet myśl, że może ktoś postanowił popisać się nietuzinkowym humorem i wrobić ją w nieistniejące zlecenie, ale... raczej nikt nie miałby interesu w strojeniu sobie z niej żartów. Raczej. Poza tym, był to dopiero mały fragment wioski. Zwiedzanie całości po ciemku nie miało większego sensu. Najważniejszym na ten moment celem było znalezienie zleceniodawcy.

Wciąż poirytowana perspektywą bycia ofiarą jakiegoś sowizdrzała, ruszyła w stronę ścieżki.

W istocie, Sichle miało też drugi plac. Stały tam dwa kolejne budynki, nieco niższe i z wyglądu dużo starsze. Na środku rynku leżało wygaszone ognisko z kilkoma drewnianymi balami, służącymi zapewne jako ławy. Zwęglone drwa paleniska wyglądały z bliska na całkiem świeże, co znacznie uspokoiło kobietę. Ktoś był tu jeszcze niedawno i z pewnością nie mógł odejść daleko.

Cała reszta wątpliwości odeszła w zapomnienie, gdy kobieta dostrzegła zarys wysokiego budynku z symbolem miecza na szczycie dachu. W przybudówce kaplicy paliło się światło.

Czyli to jednak nie było oszustwo.

Inka podeszła pod drzwi przybudówki. Budynek miał jeszcze drugie wejście, ale domyśliła się, że prowadzi ono do samej kaplicy. Nie miała jednak w zwyczaju się modlić, więc skierowała się do pierwszego wejścia.

Zapukała w drewniane drzwi. Po chwili przebywania w głuchej ciszy, dźwięk pospolitego stukania w drewno wydawał jej się zaskakująco głośny. Po drugiej stronie usłyszała szuranie, które szybko zbliżało się do drzwi. Kiedy już łapały ją wątpliwości, czy aby na pewno trafiła pod dobry adres — bo może w Sichlu jest jeszcze jakaś inna kaplica, której przez ciemność nie zauważyła — klamka szczęknęła, a drzwi otwarły się gwałtownie.

Przed Inką pojawił się pojedynczy, obły płomień świecy. Nad płomieniem zawisła twarz o grubych, ciemnych brwiach, zimnym spojrzeniu i kanciastym nosie. Postać, do której ta twarz należała, miała na sobie habit i welon w granatowym kolorze, przyciemnionym trochę przez słabe światło świecy — był to kolor typowy dla sług Ojca w regionach Centrum i Moeraslandu.

Zleceniodawca. A właściwie zleceniodawczyni.

Inka, mimo wrażenia, jakie wywarła na niej przerażająca figura zakonnicy w wątłym świetle świeczki, przybrała swoją najbardziej zachęcającą do interakcji postawę. Wyprostowała plecy, odgarnęła krzywo przyciętą grzywkę, wiecznie opadającą jej na oczy i uśmiechnęła się przyjaźnie.

Stały tak niezręcznie długo, patrząc na siebie w milczeniu.

Po jakimś czasie takiego patrzenia i milczenia, Inka zwątpiła, czy zakonnica na pewno wie, że ona to... ona. W końcu nie wszyscy w całym Vielfalcie muszą wiedzieć, jak wygląda Inka, jasnowidzka ze Stonelake. Słowo o jej osobliwych umiejętnościach z pewnością niosło się dalej niż portrety. Siostra w granatowym habicie zmrużyła tylko oczy i zmarszczyła brwi, nadając swojej twarzy — świadomie lub nie — jeszcze groźniejszy wyraz.

— Pomóc w czymś? — wymamrotała w języku centralnym. Jej głos był niski i zachrypnięty od dłuższego milczenia.

Czyli jednak nie wiedziała.

Inka prędko otworzyła jedną z toreb, które targała ze sobą. Pod wyczekującym i żądnym odpowiedzi okiem duchownej przegrzebała jeszcze drugą torbę, aż w końcu wyciągnęła starannie złożoną kartkę papieru.

Inka rozłożyła dokument i podłożyła go pod nos zakonnicy. Kobieta w granatowym habicie przetarła oczy wolną ręką, po czym wzięła kartkę i zaczęła czytać. Jej grube brwi powędrowały do góry, kiedy tylko rozpoznała swój charakter pisma.

JasnowidzkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz