Rozdział 47 "Najboleśniejsze co przeżyłam"

Start from the beginning
                                    

Odetchnęłam z ulga rozumiejąc, że to koniec i naprawdę uwierzyłam, że czeka nas piękna, wartościowa i pełna możliwości przyszłość. Nagle usłyszałam jak ten nienawidzony przeze mnie dźwięk który już nie raz, nie dwa zastępował słodki głos Filiasa w mojej głowie ponownie atakuje, krzyczy, ale mu na to pozwoliłam słysząc jak obiecuje, że Edmund zostanie ze mną.

-Sophie...-usłyszałam chwilę zanim zostałam gnieciona przez ramiona chłopaka. Rozległy sie oklaski których zupełnie nie rozumiałam. Odsunęłam się delikatnie i nieznacznie czując jak brunet sadza mnie na swoich kolanach.

-A to nie ja powinnam się pierwsza na króla rzucić?- spytałam nerwowo śmiejąc się przez łzy, a on tylko uśmiechnął się we właśnie ten konkretny sposób wybaczający mi nawet użycie jego tytułu. 

-Co za różnica...- szepnął na chwilę zanim mnie pocałował.

To była wyjątkowo miłowane przeze mnie uczucie. Gdybym tylko potrafiła to stworzyłabym dla niego osobny wymiar we wszechświecie, tam byłoby bezpieczne. Oddałam pocałunek Edmunda i wsunęłam zimne jak lód palce między pasma jego ciemnych włosów. Ach, żaden marynarz "Wędrowca do Świtu" nie mógł już sądzić, że jestem dla niego jedynie generałem, a on dla mnie tylko królem.

-To koniec?- pomogłam mu stanąć na równe nogi, ale z utrzymaniem się na nich było mu trudno zwłaszcza, że Łucja znienacka rzuciła się bratu w ramiona rzucając w jego stronę obelgami godnymi jego nierozsądnego zachowania. Kaspian natomiast utkwił we mnie swój wzrok, jakby się zastanawiał co ma odpowiedzieć na pytanie które zadałam lub inaczej, jakiej odpowiedzi ja sama oczekuje.

-Najwidoczniej.- rzekł w końcu na co jedynie się uśmiechnęłam. 

Byliśmy teraz niczym czworo optymistów którzy wreszcie przekonali wszystkich, że życie mimo każdego smutniejszego momentu jest jednak piękne. Sama już nie wiedziałam komu mam za to wszystko dziękować.

-Narnijczycy...To narnijczycy!-usłyszałam podekscytowany głos Kaspiana wpatrzonego w przestrzeń przed nami. Z czystej mgły zaczęły wyłaniać się łodzie pełne zdumionych postaci, a gdy tylko ich dostrzegłam poczułam jak po raz kolejny mięknie mi serce.

"Widzisz Sophio? Jednak po raz kolejny wygrałaś."

-Widzę Fil.- szepnąłem jak głupia uśmiechając się bez powodu wpatrzona w wodę za burtą. Nagle poczułam jak ktoś łapie moje biodra i przyciąga do siebie, a nie musiałam nawet na niego spojrzeć by domyślić się, że ten ktoś nosi nazwisko Pevensie. Wtuliłam się w jego bok zupełnie ignorując to jaki był w tym momencie mokry, w zasadzie to spadające na czubek mej głowy krople wody wydawały się teraz nawet przyjemne.

-Mamo!- mój uśmiech jedynie poszerzył się na widok Geal wskakującej do wody by samodzielnie dopłynąć do ukochanej rodzicielki. Zaraz po niej wskoczył jej ojciec, a cała reszta załogi zajęła się przygotowaniami do wciągnięcia rozbitków.

-Udało nam się.- poczułam jak dreszcze ogarniają moje ciało na słowa bruneta. 

-Ej! Tutaj! Jestem tutaj! Sophia! Łucja!- mimo, że nie miałam okazji by ostatnimi dniami usłyszeć głos który nam właśnie przerywał to rozpoznałam go od razu. Ponownie wychyliłam się za burtę i ponownie los przyozdobił moją twarz uśmiechem gdy ujrzałam Eustachego próbującego dopłynąć w naszą stronę.

-Eustachy! Przyjacielu!- w tym momencie Ryczypisk posunął się do tego na co ja nie miałam zbytnio odwagi, mianowicie cały wesół wskoczył do wody. Na Aslana przyrzekam, że podzielałam w tym momencie jego nastrój i zapewne podzieliłabym też czyny gdyby nie skończyły się rychłą mą śmiercią. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 28, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now